niedziela, 14 kwietnia 2013

"Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy", Apsley Cherry-Garrard

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poprzednia książka, którą przeczytałam, też opowiadała o życiu w surowym, mroźnym klimacie. Jednak, podczas gdy "W syberyjskich lasach" jawi się jako bajka o chłopcu, który pojechał się pobawić na śniegu, "Na krańcu świata" to historia przerażająca, nie pozostawiająca cienia wątpliwości co do okropności, jakie musieli przeżyć jej bohaterowie.

Wyprawa Roberta Scotta wraz z grupą podróżników i naukowców na biegun południowy przeszła do historii. Mężczyźni spędzili w skrajnie nieprzyjaznych warunkach ponad 2 lata, prowadząc różnorakie badania, zakładając kolejne bazy i dążąc do najważniejszego celu: zdobycia bieguna. Śmiałkowie zmagali się nie tylko z temperaturami sięgającymi 60 stopni poniżej zera - wiedzieli, że w tym samym czasie podobną wyprawę podjął Norweg Amundsen, który w rezultacie wygrał antarktyczny wyścig. Podróż Scotta natomiast, chociaż zakończyła się częściowym sukcesem, została okupiona śmiercią wielu osób, w tym samego dowódcy.

Relacja Apsleya Cherry'ego-Gerrarda, który nie tylko spędził na Antarktydzie cały czas trwania ekspedycji, ale również brał udział w jej najtrudniejszej, zimowej części, poraża. Mężczyzna opisał wszelkie szczegóły wyprawy, od życia codziennego ludzi, przez problemy ze zwierzętami pociągowymi, po poszczególne etapy podróży. Jego historia daleka jest od dramatyzmu czy przesady, nie brakuje w niej za to szczerych emocji, fragmentów z dzienników kolegów i kronikarskiej dokładności. Te czynniki wpłynęły na jej niezbyt łatwy odbiór, ale jednocześnie sprawiły, że od książki trudno się oderwać. Dziwne, ale tak właśnie mi się "Na krańcu świata" czytało - zarówno ze znużeniem, jak i ogromną ciekawością. Trudno w trakcie lektury nie zastanawiać się, jak ludzie zdołali na początku dwudziestego wieku przetrwać na Antarktydzie, dysponując stosunkowo prymitywnym wyposażeniem, odżywiając się głównie sucharami i pingwinim mięsem i codziennie starając się wypełniać swoje badawcze obowiązki. Szczerze podziwiam wszystkich uczestników ekspedycji, ich determinację, odwagę i marzenia, do których dążyli. Nie dziwię się także, że National Geographic Adventure uznało "Na krańcu świata" za najlepszą pozycję podróżniczą w historii - może czytałam przyjemniejsze czy lepiej napisane książki, ale żadna z nich nie dorównywała rozmachem opowieści Cherry'ego-Gerrarda.

1 komentarz: