czwartek, 29 maja 2014

„Uczta dla wron. Sieć spisków” George R.R. Martin


Wydawnictwo Zysk i S-ka

Czytanie tej książki przesunęło mi się w czasie prawie o…  rok. Wyjeżdżając na wakacje, wzięłam ze sobą oba tomy „Uczty dla wron”, zadowolona, że będę miała świetną lekturę na długi lot. W samolocie wyjęłam książkę z torby i okazało się, że, jakimś cudem, pomyliłam części i do bagażu podręcznego spakowałam drugą, zamiast pierwszej. Niestety, na miejscu odkryłam, że w walizce mam identyczny tom… Kupiłam dwa takie sama. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać.

Po powrocie do domu ciągle odkładałam kupno brakującej książki i tym sposobem przeczytałam „Sieć spisków” dopiero teraz. Ale dzięki temu radość z obcowania z martinowskim światem się przedłużyła, więc w sumie nie stało się nic złego.

Kolejna część sagi ma ogromną zaletę – Joffrey w końcu umarł i czytelnicy nie muszą już „oglądać” jego paskudnej buźki. Cieszę się bardzo, bo wyjątkowo gada nie lubiłam. W książce nie brakuje za to moich ulubionych bohaterów: Brienne, nadal dzielnej i upartej; Sama, nadal tchórzliwego, ale walczącego ze swoim charakterem oraz z morzem, umierającym maestrem i płaczliwą Goździk; Aryi, mieszkającej w dalekim Braavos, której historia rozwija się wyjątkowo ciekawie. Jest też Jamie, pokazujący się raz od lepszej, raz od odpychającej strony (chociaż Martin chyba też go lubi i chce przekonać do niego czytelników). Poznajemy fragment przeszłości Cersei, a ją samą zaczynamy… rozumieć? Może to zbyt mocne słowo, ale kobieta nie wydaje się aż tak nieludzka.

Królowie nadal walczą, zima nadal nadchodzi, myśliwi ścigają ludzką zwierzynę. Pozornie nic się u Martina nie zmienia, ale tak naprawdę każda strona przynosi rozwiązanie kolejnej zagadki lub przeciwnie: odkrywa kolejną tajemnicę. „Sieć spisków” to prawdziwa uczta dla wielbicieli sagi, która pozwala zapomnieć o całym świecie na długie godziny.

czwartek, 15 maja 2014

„Awantura na moście. Komedyja wieków minionych”, Marcin Hybel


Instytut Wydawniczy Erica

Lubię fantasy i zabawne książki, ale w przypadku „Awantury na moście” coś nie zagrało. Teoretycznie książka zawiera wszystko to, co powinno się w niej znaleźć: magię, złych i dobrych władców, wątek miłosny i rycerzy (nie ma smoków, ale to chyba nie jest obowiązkowy element?), autor posługuje się przystępnym językiem, a i fabuła wydaje się być całkiem ciekawa. A jednak, nie czytało mi się tej powieści zbyt dobrze – w sumie nie mogłam się doczekać końca. Być może po prostu nie trafiła w mój gust i nie ma w tym winy pisarza.

„Awantura na moście” przenosi czytelnika w bliżej nieokreślone, ale bliskie wiekom średnim czasy, do grodu Nograd. W mieście tym nie ma zbrodni, występków, oszustw ani nawet awantur – krótko mówiąc, jest niesamowicie nudno. Mieszkańcy marzą o jakimś wydarzeniu, które urozmaiciłoby ich codzienność.

W świątyni bogobój Kumar szuka sposobu na zdobycie płacideł – wszak obiecał je rozdawać opornym wiernym, licząc na większą frekwencję na nabożeństwach. W tym celu postanawia namówić swojego parafianina, byłego rozbójnika, do powrotu do jego dawnego zawodu – sposób może mało chwalebny, ale w końcu to wszystko ma przyczynić się do zbawienia zagubionych dusz. Napełnienie skarbca nie jest jedynym zmartwieniem Kumara – jego brat zostawił mu pod opieką córkę, Aliwię, dziewczę zakochane i zdeterminowane, by zobaczyć się z ukochanym.

Tymczasem w Nogradzie dwóch starych – dosłownie i w przenośni – przyjaciół pragnie przypomnieć sobie czasy młodości, a przy okazji zdobyć trochę płacideł. W tym celu układają plan rabunku, starając się zapomnieć o dolegliwościach fizycznych i zaburzeniach pamięci – bo przecież liczy się determinacja, a dawne umiejętności nie znikają…

„Awantura na mości” ma stanowić pierwszą część cyklu książek, ale raczej nie sięgnę po kolejne tomy. Sama nie wiem, czego mi w powieści brakowało, ale było to na tyle istotne, że nie pozwoliło mi w pełni cieszyć się lekturą. A szkoda, bo pomysł na historię wydawał się świetny.

środa, 14 maja 2014

„Hotel nomadów”, Cees Nooteboom


Wydawnictwo W.A.B.

Lubię dostawać książki w prezencie. Moja rodzina trochę obawia się mi je dawać, twierdząc, że nie wie, co już mam, a czego nie – ale praktycznie zawsze udaje się jej podarować mi coś, czego jeszcze kupiłam albo bardzo chciałam przeczytać.

Ostatnio „zając” przyniósł mi „Hotel nomadów” – eseje podróżnicze, o których nawet nie słyszałam. Sama pewnie bym ich nie wybrała, ale między innymi na tym polega urok prezentów – czasami dostaje się coś, co wydawałoby się, zupełnie do nas nie pasuje, a jednak okazuje się bardzo trafione.

Cees Nooteboom ma specyficzny sposób pisania. Jego eseje dalekie są od lekkich, zabawnych opowiastek – przeciwnie, ich czytanie wymaga skupienia. Ale, kiedy przywyknie się do stylu, historie wciągają, chce się odwrócić kolejną, a za nią jeszcze jedną stronę.
„Hotel nomadów” zawiera eseje napisane w ciągu 40 lat. W niektórych z nich znajdziemy opis miejsc, które zapewne już nie istnieją – w każdym razie nie w stanie, w jakim zastał je Nooteboom. Inne opowiadają o sprawach nie podlegających zmianom, więc nadal, po kilkudziesięciu latach, aktualnych.

W książce czytelnik znajdzie opowieści o Wenecji, wyspach Aran czy Japonii, a także całą część o Hiszpanii, wyraźnie ukochanej przez autora. Bardziej podobała mi się pierwsza połowa, zróżnicowana i dowcipna – ale i w drugiej nie brakuje ciekawych historii. Przypadły mi też do gustu zdjęcia, których wydawca nie poskąpił – moim ulubionym jest to ukazujące mnicha z taczką.

„Hotel nomadów” jest dobrą propozycją dla osób ciekawych świata, których nie przeraża trudny styl pisania. Raczej nadaje się na spokojne wieczory w fotelu, niż do podczytywania w tramwaju – choć zdeterminowany czytelnik da radę zatopić się w świecie opisywanym przez Nootebooma nawet na kilka minut.

wtorek, 6 maja 2014

„Dziewczynka z majowymi kwiatkami”, Karin Wahlberg


Wydawnictwo Świat Książki

To, co najbardziej lubię w skandynawskich powieściach policyjnych, to szczegółowe opisy życia i pracy funkcjonariuszy. Uwielbiam opowieści o niuansach śledztwa, o działaniu techników kryminalistyki, odprawach, nawet przerwach kawowych (z nieodłącznymi cynamonowymi bułeczkami!). Szwedzcy policjanci wyłaniają się z tych książek jako osoby często szorstkie, ale profesjonalne (chociaż zdarzają się też kompletni idioci), mające normalne rodziny, problemy z dziećmi, partnerami, zwierzętami domowymi – i dające się lubić. Za każdym razem , sięgając po kolejną powieść, czuję się, jakbym spotykała się z gronem trochę zwariowanych znajomych, których zwyczaje dobrze znam.

„Dziewczynka z majowymi kwiatkami” jest dobrą książką. Akcja toczy się wartko, zagadka zabójstwa starszej pani, pobitej na śmierć w pralni, nie daje się rozwiązać niemal do końca, a poszczególne wątki zgrabnie się ze sobą splatają. Czytelnik otrzymuje w pakiecie całą galerię ciekawych postaci – nie tylko funkcjonariuszy, bo istotną rolę w powieści odgrywają też lekarka Veronika i mała Victoria.

Okładka „Dziewczynki…” sugeruje kryminał medyczny, ale to tylko pozory. Być może wydawca uznał, że zawód jednej z bohaterek stanowi wystarczający pretekst do nawiązania do dobrze sprzedającego się gatunku – zwłaszcza, że autorka jest lekarzem z wykształcenia. Trochę mnie ta manipulacja zirytowała, ale nie na długo, bo książka tak czy siak zapewniła mi sporo rozrywki.