Wydawnictwo Zysk i S-ka |
Czytanie tej książki przesunęło mi się w czasie prawie o… rok. Wyjeżdżając na wakacje, wzięłam ze sobą
oba tomy „Uczty dla wron”, zadowolona, że będę miała świetną lekturę na długi
lot. W samolocie wyjęłam książkę z torby i okazało się, że, jakimś cudem,
pomyliłam części i do bagażu podręcznego spakowałam drugą, zamiast pierwszej.
Niestety, na miejscu odkryłam, że w walizce mam identyczny tom… Kupiłam dwa
takie sama. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać.
Po powrocie do domu ciągle odkładałam kupno brakującej
książki i tym sposobem przeczytałam „Sieć spisków” dopiero teraz. Ale dzięki
temu radość z obcowania z martinowskim światem się przedłużyła, więc w sumie
nie stało się nic złego.
Kolejna część sagi ma ogromną zaletę – Joffrey w końcu umarł
i czytelnicy nie muszą już „oglądać” jego paskudnej buźki. Cieszę się bardzo,
bo wyjątkowo gada nie lubiłam. W książce nie brakuje za to moich ulubionych
bohaterów: Brienne, nadal dzielnej i upartej; Sama, nadal tchórzliwego, ale
walczącego ze swoim charakterem oraz z morzem, umierającym maestrem i płaczliwą
Goździk; Aryi, mieszkającej w dalekim Braavos, której historia rozwija się
wyjątkowo ciekawie. Jest też Jamie, pokazujący się raz od lepszej, raz od
odpychającej strony (chociaż Martin chyba też go lubi i chce przekonać do niego
czytelników). Poznajemy fragment przeszłości Cersei, a ją samą zaczynamy…
rozumieć? Może to zbyt mocne słowo, ale kobieta nie wydaje się aż tak
nieludzka.
Królowie nadal walczą, zima nadal nadchodzi, myśliwi ścigają
ludzką zwierzynę. Pozornie nic się u Martina nie zmienia, ale tak naprawdę
każda strona przynosi rozwiązanie kolejnej zagadki lub przeciwnie: odkrywa kolejną tajemnicę. „Sieć spisków” to prawdziwa uczta dla wielbicieli sagi, która pozwala
zapomnieć o całym świecie na długie godziny.