poniedziałek, 30 czerwca 2014

"Taniec ze smokami. Część II", George R.R. Martin

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Martin jest sadystą. Dlaczego zrobił to, co zrobił? Czy koniecznie musi mordować moich ulubionych bohaterów?! Nie napiszę nic więcej, bo nie chcę psuć zabawy tym, którzy jeszcze ostatniej części nie przeczytali, ale wierzcie mi - jest strasznie!

Druga część "Tańca ze smokami" jest równie intensywna, jeśli nie bardziej, od poprzedniej. Dużo atramentu pisarz poświęcił na opisywanie losów Jona i jego braci na Murze. Nocna Straż musi pogodzić się z towarzystwem Dzikich, a nawet olbrzymów, bo chcąc walczyć z umarłymi, wszyscy ci, którzy pozostali przy życiu, muszą zjednoczyć siły. Tymczasem obrońcom krainy ludzi trudno dojść do porozumienia, a walka o władzę toczy się również w cieniu Muru.

Daenerys zasiada na tronie w Meereen, starając się zwalczyć niewolnictwo i zapewnić swoim poddanym spokój. Zakochana w Daario, musi poślubić innego mężczyznę, licząc na zaprowadzenie sprawiedliwości i położenie kresu spiskom. Jej smoki pozostają uwięzione, i ani one, ani ich Matka nie są w mieście szczęśliwe.

Życie Cersei dalekie jest od sielanki. Kobieta zostaje uwięziona i nie ma już wpływu na swojego syna, króla Tommena. Jamie wydaje się nie odpowiadać na jej rozpaczliwe prośby o pomoc... Czy królową porzucili wszyscy zwolennicy?

Czytanie ostatniej części sagi dostarczyło mi naprawdę sporo wrażeń. W pewnym momencie byłam bliska płaczu, zdarzało mi się też śmiać i bać. Martin doprowadził sztukę sterowania emocjami do perfekcji i pewnie dlatego ma tak wielu wiernych czytelników. Mam tylko nadzieję, że kolejne tomy sagi (tak, to jeszcze nie koniec!) napisze możliwie szybko, bo jestem bardzo ciekawa wyniku gry o tron.

"Taniec ze smokami. Część I", George R.R. Martin

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Każdą przeczytaną część sagi trudniej mi się opisuje. W sumie zbyt wiele się nie zmienia: książki są bardzo podobne, chociaż oczywiście ich treść się różni. Jednak styl, poziom wyrafinowania, język - wszystko to pozostaje mniej więcej takie same i z tego powodu, pomimo mojego zachwytu, nie bardzo potrafię napisać o nich dużo.

W "Tańcu ze smokami" robi się mało sympatycznie. Trup ściele się gęsto, wojownicy z każdego z rodów walczą, smoki zioną ogniem. Zima przestaje być jedynie odległą groźbą i staje się faktem. Życie we wszystkich zakątkach świata jest coraz trudniejsze.

Tyrion Lannister musi uciekać z Westeros, udaje się więc w daleką podróż, pragnąc dotrzeć do Daenerys. Matka smoków rządzi w kolejnym mieście, gdzie nie omijają jej zdrady, a oplata sieć spisków. Trudno zorientować się, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem - kłopot ten mają zarówno bohaterowie książki, jak i jej czytelnicy.

W trakcie czytania miałam wrażenie, że w kolejnym tomie intryga się zagęszcza, a im bardziej byłam przekonana o tym, że znam motywy postępowania konkretnych postaci, tym bardziej zawiłe okazywały się faktyczne rozwiązania problemów. Martin stawia przed swoimi fanami niełatwe zadanie przedzierania się przez gąszcz wątków - ale jest to koszt wart poniesienia. Myślę, że żaden z wielbicieli sagi nie poczuje się lekturą "Tańca ze smokami" zawiedziony.

sobota, 21 czerwca 2014

"Francja elegancja, czyli Anglik w podróży kontynentalnej", Michael Simkins

Wydawnictwo Pascal
Wypożyczając tę książkę, miałam w pamięci "Merde! Rok w Paryżu" Stephena Clarke'a, którą czytałam dawno temu. Pamiętam, że tamta lektura dostarczyła mi sporo rozrywki, śmiałam się w głos, rozbawiona anegdotami i stereotypami, opisywanymi przez autora. Sięgając po "Francję elegancję" spodziewałam się czegoś podobnego i, niestety, trochę się rozczarowałam.

Simkins pisze dobrze, ale jakby... nudnawo. Teoretycznie przytacza zabawne historie i rzeczywiście, kilka razy się uśmiechnęłam - ale to mi nie wystarczyło. Książka jest w porządku, ale taka recenzja raczej nikogo nie zachęci, prawda?

Michael Simkins za namową żony wyrusza na samotny podbój Francji, przez kilka miesięcy podróżując francuskimi pociągami, jedząc w bistro, śpiąc w hotelach i pensjonatach. Stara się zanurzyć w kulturze, czasami modyfikując plany pod wpływem impulsu i podejmując dosyć brawurowe kroki, takie jak udział w paryskim tygodniu mody (przypominam, że mowa o Angliku noszącym wygodne, workowate spodnie, sandały i panamę). Autor zwiedza większość miejsc, które wypada zobaczyć, jadąc do Cannes (pałac festiwalowy jest brzydki), Bordeaux (wino ma kwaśny smak) i Lourdes (te tłumy!). Skrzętnie opisuje swoje wrażenia, spotkanych ludzi i obejrzane miasta, przyjmując lekki, żartobliwy ton.

Nie zaskoczę pewnie nikogo pisząc, że pod koniec podróży Simkins, wcześniej sceptycznie nastawiony do wszystkiego, co francuskie, zmienia zdanie i docenia uroki kraju. Cóż, brawa dla niego. Szkoda tylko, że czytelnicy raczej nie będą równie zachwyceni.


"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął", Jonas Jonasson

Wydawnictwo Świat Książki
Życiem bohatera książki, Allana Karlssona, można by obdzielić kilka osób. Allan ma sto lat i wiele przygód za sobą - a i przyszłość nie zapowiada się spokojnie, odkąd żwawy skądinąd staruszek postanawia wyskoczyć przez okno domu opieki i poszukać dalszych wrażeń.

Stulatek wsiada do autobusu byle jakiego, wcześniej, po wpływem impulsu, kradnąc walizkę należącą do pewnego młodzieńca. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy wysiada na przystanku w środku pustkowia, stwierdzając, że skradziony bagaż wypełniony jest banknotami stukoronowymi. Na stacji spotyka Janosa Jonssona, również niemłodego i niezbyt uczciwego, ale na tyle pomocnego, żeby zaprosić Allana do domu. Śladem staruszka podąża poprzedni właściciel walizki, wściekły, ale na szczęście niezbyt inteligentny, więc mężczyznom udaje się go unieszkodliwić, zamykając go w zamrażarce. Później wódka się leje, opowieści płyną, a nad ranem okazuje się, że owszem, Allan i Janos mają 5 milionów koron, ale również zamrożonego na śmierć chłopaka na głowie. Postanawiają pozbyć się problemu i tak rozpoczyna się ich podróż, w trakcie której spotkają kilku oprychów i ich przypadkowo zamordują, zdążą się zaprzyjaźnić, poznać jednego słonia i wiele interesujących osób.

Historia dziejąca się współcześnie przeplata się z opowieściami z bogatego życia głównego bohatera, obejmującymi między innymi udział w skonstruowaniu bomby atomowej, liczne kolacje jedzone w towarzystwie amerykańskich prezydentów i Przewodniczącego Mao, wódkę pitą ze Stalinem i jeszcze więcej wódki pochłoniętej ze zwykłymi obywatelami wielu krajów, często egzotycznych. Allan nie jest wykształcony ani specjalnie bystry, ale ma szczęście, dzięki któremu udaje mu się przeżyć życie, o którym chce się opowiadać - zwłaszcza przy kieliszku czegoś mocniejszego.

Jonas Jonsson napisał rewelacyjną, zabawną opowieść o nonkonformiście, który nie traci chęci do życia tak długo, jak może robić to, na co ma ochotę. Kiedy staruszek trafia do domu opieki, ze wszystkimi jego zasadami i ograniczeniami, zaczyna podupadać na ciele i duszy i jedynym wyjściem staje się ucieczka. Zamknięcie jest gorsze niż obóz pracy, niż przejście przez Himalaje, niż spotkanie z Berią. Zamknięcie i wtłoczenie w ramy jest równoznaczne ze śmiercią, a Allan, pomimo słusznego wieku, nie wybiera się w zaświaty.

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" to interesująca, wielowątkowa książka, znakomita na wolny weekend, kiedy nie ma się ochoty na przygnębiającą, poważną lekturę. Gorąco polecam!

"Moja Trójka", Bartosz Janiszewski

Wydawnictwo Zona Zero
Słuchanie Programu Trzeciego Polskiego Radia jest dla mnie naturalne jak oddychanie. Ta stacja towarzyszy mi od dzieciństwa, bo wierni jej byli (i nadal są) moi dziadkowie i rodzice. Kiedy zaczęłam mieszkać sama, dźwięki Trójki zagościły w kolejnych wynajmowanych pokojach, sprawiając, że nie czułam się samotna, bo miałam przy sobie znajome głosy i ulubione audycje. Podobne doświadczenia dzieli wielu słuchaczy, a jednym z nich jest Bartosz Janiszewski, autor książki, którą z radością wypożyczyłam z biblioteki.

"Moja Trójka" to przegląd faktów dotyczących stacji radiowej, pomieszanych z anegdotami, dowcipami, zabawnymi historiami z codziennego życia dziennikarzy i realizatorów. To opowieść o tym, jak robi się radio, kto siedzi przy mikrofonie, a kto przy odbiornikach radiowych. Bartosz Janiszewski napisał książkę dla takich jak on wielbicieli Programu Trzeciego, którzy zastanawiali się, jak wygląda tworzenie listy przebojów, w jakich okolicznościach powstały świąteczne licytacje, itd. Stworzył tom zabawny, ciepły i bardzo, bardzo ciekawy.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, z których każdy dotyczy innego tematu: jest więc część o słuchaczach, o muzyce czy o głosach w mikrofonach. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się historie o napadach na amerykańskie banki, które można usłyszeć na antenie w rozmowach między Markiem Wałkuskim a Kubą Strzyczkowskim - uwielbiam te anegdoty, zawsze absurdalne, zabawne również wtedy, gdy się je czyta.

Ponieważ Trójka często towarzyszy mi w ciągu dnia, gdy zajmuję się gotowaniem, nauką czy lekturą  właśnie, pochłaniałam "Moją Trójkę" przy dźwiękach płynących z radioodbiornika. Zabawnie czytało się o Marku Niedźwiedzkim, słysząc jego głos - ale dzięki temu książka zyskiwała nową jakość. Jednak i bez takiego "wspomagania" opowieść bardzo mi się podobała, nie tylko z uwagi na poruszany w niej temat, ale i dlatego, że jest po prostu dobrze napisana - lekko, dowcipnie i pogodnie. Czytelnik może poczuć, że autor naprawdę kocha radio i chce się swoją miłością dzielić z innymi. Polecam!

czwartek, 12 czerwca 2014

„Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska”, Katarzyna Pakosińska


Wydawnictwo Pascal

Od kilku miesięcy myślę o podróży do Gruzji. Dużo słyszałam o jej cudownej przyrodzie i gościnnych ludziach, a także o pysznym jedzeniu, którego całkiem duża część nadaje się dla wegan. Na razie wyprawa pozostaje w sferze marzeń, ale tym bardziej mam ochotę czytać książki tych szczęśliwców, którzy już zwiedzili Tbilisi i pili gruzińskie wino.

Katarzynę Pakosińską znam, jak pewnie większość Polaków, jako artystkę kabaretową. Nie wiedziałam o jej miłości do Gruzji, ale okazało się, że aktorka nie tylko ten kraj często odwiedza, ale i potrafi o nim z lekkością i dużą pasją pisać. Owocem jej zainteresowań są „Georgialiki” – ciekawa, choć dosyć specyficzna książka.

Autorka po raz pierwszy odwiedziła Gruzję jako nastolatka i z miejsca się zakochała. Nie tylko w tamtejszej kulturze, ale i w przystojnym Mamuce. Przez lata para utrzymywała kontakt, ale w końcu listy przestały docierać do odbiorcy. Dorosła już Pakosińska zapragnęła odnaleźć Mamukę – i znaleźli się też podobni do niej wariaci, gotowi jej te poszukiwania umożliwić. Jak to w bajkach bywa, para się spotkała, a aktorka postanowiła przybliżyć swój ukochany kraj innym Polakom. Niedługo potem wróciła do Gruzji, tym razem w towarzystwie ekipy filmowej – i zaczęła kręcić „Tańczącą z Gruzją”, autorski film dokumentalny. A niejako przy okazji powstała książka.

„Georgialiki” są podzielone na dwie części: pierwsza opisuje poszczególne regiony kraju, nie pomijając ludzi, sztuki wygłaszania toastów i pysznych lokalnych potraw (autorka zamieściła też kilka przepisów). W drugiej Pakosińska rozmawia ze swoimi gruzińskimi przyjaciółmi, a także z obcymi, którzy przyjaciółmi natychmiast się stają. Mówią o tym, co w ich kraju jest wyjątkowe, co lubią, co chcieliby ukryć przed światem. Obie części zostały bogato ozdobione zdjęciami i reprodukcjami dzieł sztuki.

Styl aktorki jest bardzo osobisty: autorka pisze tak, jakby zwierzała się znajomemu. Z humorem i lekko, choć czasami uderza w bardziej nastrojowy ton. Pakosińskiej chyba nie da się nie lubić, nawet z perspektywy czytelnika – i podobnie jest z Gruzją.