wtorek, 25 września 2012

"Co gryzie Gilberta Grape'a", Peter Hedges

wydawnictwo Zysk i S-ka

Gilbert Grape ma wiele powodów do niezadowolenia. Jego matka od dnia, kiedy jej mąż popełnił samobójstwo, nie wstaje z fotela, objadając się niemal do nieprzytomności, a jej waga sprawia, że podłoga zaczyna się zapadać.
Młodszy brat Gilberta, Arnie, jest niepełnosprawny intelektualnie, czy, jak ujmują to wszyscy mieszkańcy Endory - jest debilem, którym trzeba się nieustannie zajmować.
Ellen ma 16 lat, uważa się za ósmy cud świata, a jej zachowanie oscyluje pomiędzy świętoszkowatością a nastoletnim buntem w wyjątkowo dokuczliwym wydaniu. Najstarsza siostra, Amy, matkuje reszcie rodzeństwa, zapominając o sobie i osiągając coraz większe rozmiary.

Sam Gilbert  nie ma szczególnie udanego życia. Pracuje w sklepie spożywczym, od kilku lat ma romans z żoną sprzedawcy polis ubezpieczeniowych i nie widzi perspektyw na przyszłość. Z każdym dniem coraz trudniej mu wytrzymać w domu, ale nie potrafi zdecydować się na wyjazd. Kiedy do miasteczka przyjeżdża Becky, nastolatka o świeżym spojrzeniu, Gilbert zyskuje coś, za czym może gonić i do czego dążyć. Zbliżenie się do dziewczyny staje się jego najważniejszym celem.

"Co gryzie Gilberta Grape'a" to słodko-gorzka historia. Nie brakuje w niej fragmentów bardzo zabawnych, ale są też takie, po przeczytaniu których nie było mi bynajmniej do śmiechu. Bohaterowie nie są idealni - owszem, walczą o tolerancję, ale miewają też wybuchy złości i chwile słabości; Gilbertowi zdarza się uderzyć niepełnosprawnego brata i życzyć matce śmierci.
Chociaż powieść jest napisana w lekkim stylu, nie nazwałabym jej łatwą i przyjemną. Pewnie można ją przeczytać szybko i bez refleksji, ale we mnie zostawiła trwały ślad - myślę, że długo o niej nie zapomnę.

A tak na marginesie: nie oglądałam jeszcze adaptacji filmowej. Podobno jest świetna - mam nadzieję, że reżyserowi chociaż częściowo udało się oddać wyjątkową atmosferę książki.

piątek, 21 września 2012

"Połówka żółtego słońca", Chimamanda Ngozi Adichie

wydawnictwo Sonia Draga
O Republice Biafra nie wiedziałam do tej pory nic, poza tym, że istniała. Wstyd się przyznać, ale był to dla mnie kolejny afrykański kraj, co do położenia którego miałam spore wątpliwości; brakowało mi też podstawowej wiedzy na jego temat. Tym bardziej cieszę się, że przeczytałam "Połówkę żółtego słońca", powieść nie tylko świetną ze strony literackiej, ale również ciekawą ze względu na tematykę.

Akcja toczy się w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy od Nigerii oddzieliła się Republika Biafra, państwo, którego istnienie uznało jedynie kilka innych rządów, ostatecznie pokonane przez nigeryjskie wojska w 1970 roku. W przeciągu trzech lat z powodu walk zbrojnych, głodu i chorób zmarł ponad milion osób. Ludność z plemienia Ibo, marząca o własnym kraju, była prześladowana i zmuszana do opuszczania swoich domów, całe wioski ginęły w wyniku wybuchów bomb. Pomoc humanitarna, jak zwykle w takich przypadkach, nie była wystarczająca, dzieci masowo umierały z powodu niedożywienia.

Tragiczne wydarzenia stanowią tło dla opowieści o losach dwóch sióstr: Olanny, jej partnera Odenigbo, pracownika uniwersyteckiego, w którego salonie odbywają się ciągnące się godzinami intelektualne dysputy, i ich służącego Ugwu oraz Kainene, niezależnej piękności, związanej z brytyjskim dziennikarzem Richardem, dobrowolnym obywatelem Afryki. Obie rodziny na swój sposób próbują poradzić sobie z trudami wojny, dzieląc się miłością, ale i nienawiścią, kochając i zdradzając. Wszyscy bohaterowie pragną przyczynić się do dobrobytu Republiki, starają się naprawić swój kawałek świata - ale czy w czasach, kiedy za pożywienie muszą służyć świerszcze i jaszczurki, prowadzenie szkoły czy pisanie dziennikarskich relacji ma w ogóle sens?

Fabuła nie jest prowadzona w prosty, liniowy sposób, w powieści przeplatają się fragmenty dotyczące wczesnych i późnych lat sześćdziesiątych. To, co w jednej części wydawało się niejasne, zostaje wyjaśnione w następnej; czytanie staje się dzięki temu ciekawsze, bo czytelnik może sprawdzić, czy jego domysły były słuszne.

Chimamanda Ngozi Adichie pisze o tragicznych wydarzeniach, maluje obrazy, które na długo pozostają w pamięci, jak na przykład opis matki, wiozącej pociągiem odciętą główkę swojej córki, ze starannie zaplecionymi  warkoczykami; autorce udaje się jednak uniknąć patosu czy nadmiernej powagi, a podkreślić fakt, iż nawet w najtrudniejszych czasach ludzie znajdują w sobie dość siły, żeby kochać, zajmować się codziennymi sprawami i śmiać się, pomimo głodu i niepewności. Wspaniała książka!


czwartek, 13 września 2012

"Prywatne życie Pippy Lee", Rebecca Miller

wydana przez wydawnictwo MUZA
Bardzo się cieszę, że wróciłam do zwyczaju wypożyczania książek z biblioteki, bo tam udaje mi się znaleźć takie perełki, jak "Prywatne życie Pippy Lee". Chociaż ani okładka, ani zamieszczony na niej opis nie dają pojęcia o wartości powieści, to coś mnie do tej książki przyciągało. Jak się okazało, całkiem słusznie.

Pippa Lee ma około pięćdziesiątki, męża starszego o trzydzieści lat i niedawno kupiony dom na osiedlu dla staruszków. Dni upływają jej na robieniu zakupów, przygotowywaniu posiłków i piciu kawy z przyjaciółką, ale wcześniej jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Wychowana przez matkę amfetaministkę, szybko wyprowadziła się do Nowego Jorku, gdzie sama zaczęła zażywać narkotyki, obracać się w artystycznych kręgach i teoretycznie prowadzić beztroską egzystencję - chociaż nigdy nie udało jej się osiągnąć szczęścia. Dopiero Herb sprawił, że nauczyła się normalnie żyć. Wspólnie wychowali dwoje dzieci, a teraz Pippa z przerażeniem odkrywa, że jej mąż przeistacza się w niedołężnego starca, a ją czeka los pielęgniarki. Czy znajomość z dużo młodszym synem sąsiadki stanowi rozwiązanie?

Polubiłam Pippę. Chociaż jej problemy są mi obce, to w pewnym stopniu ją rozumiem i cenię. Kobieta za wszelką cenę stara się pozostać sobą, choć nie zawsze jest pewna, czego potrzebuje. Jej determinacja mi imponuje.

Rebecca Miller napisała powieść, którą czyta się jednym tchem i woła o więcej. Naprawdę warto po nią sięgnąć.

wtorek, 11 września 2012

"Jesienna sonata", Mons Kallentoft

wydana przez Dom Wydawniczy  Rebis
W Poznaniu jeszcze resztka lata, ale ludzie zaczynają popadać w jesienny nastrój. Lektura powieści Kallentofta idealnie wpisuje się w ten klimat,a pogoda za oknem od razu wydaje się bardziej znośna, kiedy czyta się o listopadowych ulewach.

Linkoping. Jerry Petersson ma 45 lat, przeciwdeszczowy płaszcz od Prady, zamek i kilkanaście dziur w ciele. W jednej chwili cieszy się swoją posiadłością, a w następnej pływa twarzą w dół w otaczającej budynek fosie. Trop prowadzi do poprzednich właścicieli majątku, a na jaw wychodzą nie tylko ich problemy finansowe, ale również mroczna przeszłość. Czy motywem morderstwa były pieniądze, czy demony, nie dające spokoju zabójcy?

W trakcie czytania odniosłam wrażenie, że ważniejszy od wątku kryminalnego był dla autora problem alkoholizmu głównej bohaterki, Malin Fors. Owszem, pani komisarz rozwiązuje zagadkę, ale jednocześnie zmaga się z problemami osobistymi, nieudanym związkiem i pociągiem do butelki. Nie potrafi porozumieć się z dorastającą córką, zdarza się jej prowadzić pod wpływem alkoholu, ale nadal pozostaje skuteczną detektyw śledczą, w związku z czym utrzymuje posadę w policji. Czy uda jej się znaleźć mordercę, nie popadając w obłęd?

Poprzednia powieść Kallentofta mnie nie zachwyciła, ale "Jesienną sonatę" bardzo dobrze mi się czytało. Akcja płynie wartko, bohaterowie nie są nudni, a rozwiązanie zagadki zaskakuje - czyli książka spełnia wszystkie kryteria dobrego kryminału. Mam tylko nadzieję, że moja biblioteka rozszerzy asortyment z działu skandynawskiego, bo w przeciwnym wypadku na lekturę kolejnej pozycji będę musiała bardzo długo czekać.

czwartek, 6 września 2012

"Pomnik cesarzowej Achai t.1", Andrzej Ziemiański

wydana przez Fabrykę Słów
Lubię cykl książek o Achai. Nawet bardzo, chociaż może nie jest to literatura najwyższych lotów. Ale komu to przeszkadza, jeśli znakomicie się bawię, czytając każdy kolejny tom?

"Pomnik cesarzowej Achai" nie stanowi prostej kontynuacji "Achai". Owszem, znajdujemy w niej nawiązania do wcześniejszych powieści Ziemińskiego, zgadza się też świat przedstawiony (co za archaiczne określenie! nie używałam go chyba od czasów liceum), ale już nie czas - akcja rozgrywa się tysiąc lat po upadku Cesarstwa. Dodatkowo, poza wojskiem Imperium, bohaterami są też żołnierze Rzeczypospolitej...

Kai to młoda uczennica szkoły magii, wysłana z misją na wyprawę wotywną. W trakcie rejsu w pobliżu Gór Bogów, statek, którym podróżuje, zostaje całkowicie zniszczony przez... polską łódź podwodną. Dziewczyna zostaje przyjęta na pokład przez zdezorientowanych marynarzy, którym jakimś cudem udało się przepłynąć pod niezdobytymi wcześniej górami. Znajdują się w całkiem nowym świecie, gdzie na porządku dziennym są wojny, prowadzone przez składającą się wyłącznie z kobiet armię, ataki potworów widzących w ciemności oraz czary.

Tymczasem Shen zaciąga się do wojska i trafia do elitarnego oddziału specjalnego. Razem z koleżankami zostaje wysłana w środek Doliny Sait, strategicznego dla Imperium miejsca, okupowanego przez potwory. Żadna z żołnierzy nie zna celu misji, trudno też doszukać się jej sensu. W lesie giną kolejne, niedoświadczone dziewczyny, a Shen otrzymuje dziwne znaki od amuletu, który dostała w prezencie od poznanej przypadkowo, młodej czarownicy. Przedmiot prowadzi nową właścicielkę w stronę swojej twórczyni, co zaowocuje międzynarodowym spotkaniem.

Ziemiański pisze w bardzo charakterystyczny, trudny do pomylenia sposób. Obcy jest mu subtelny język, nie szczędzi za to przekleństw - ale w świecie armii takie wyrażenia nie rażą, tylko wydają się naturalne. Pierwszy tom powieści kipi akcją, nie sposób się w trakcie jego czytania nudzić. Po skończeniu książki od razu miałam ochotę na więcej - niestety, będę musiała poczekać na wydanie kolejnych części.Oby nie trwało to zbyt długo!