wtorek, 26 sierpnia 2014

"Białe. Zimna wyspa Spitsbergen", Ilona Wiśniewska

Wydawnictwo Czarne
W środku upalnego ontaryjskiego lata zanurzyłam się w lekturę książki o najdalej na północ wysuniętym zakątku Ziemi, który na stałe zamieszkują ludzie - Spitsbergenie, norweskiej wyspie. Taka zmiana klimatu dobrze mi zrobiła, bo zdecydowanie wolę niższe temperatury od tropikalnego ciepła - a na opisywanym przez Ilonę Wiśniewską skrawku lądu rzadko bywa gorąco.

Autorka dobrze wie, o czym pisze - sama spędziła na Spitsbergenie kilka sezonów. Mieszkający tam ludzie podlegają swoistej hierarchii - najniżej znajdują się nowoprzybyli, następnie ci, którzy przezimowali na wyspie raz, najwyżej osoby mające za sobą kilka spitsbergenskich zim. A wytrzymać na krańcu świata noc polarną, niskie temperatury, lód, śnieg i potencjalny brak świeżego jedzenia to nie byle co, więc nie każdy nadaje się na potencjalnego osadnika. Biel dnia polarnego przyprawia o szaleństwo, a w czasie wiecznej ciemności stanowi jeden z głównych tematów rozmów.

Spitsbergen zasiedla międzynarodowa mieszanka ludzi: naukowców zajmujących się pogodą i lodem, pracowników barów, właścicieli małych i większych firm, rybaków. Na wyspę przyjeżdżają ci, którzy nie mają pomysłu na życie i chcą zniknąć na krańcu świata, ale też pasjonaci, młodzi ludzie szukający przygody czy ci, których los rzucił tam przez przypadek. Na dłużej zostają najwytrwalsi, niektórzy zmieniają tylko traperskie domki na ciepłe mieszkania lub przenoszą się z jednej osady do drugiej. Ci, którzy mogą sobie na to pozwolić, budują hytty, "letnie" domki, gdzie spędzają czas wolny, ciesząc się przejmującą ciszą i bezmiarem nieba.

Bardzo podobał mi się fragment książki mówiący o międzynarodowym banku nasion. W jednej z gór Spitsbergenu wywiercono pomieszczenia, w których zdeponowano kilkaset tysięcy nasion, przechowywanych w ujemnych temperaturach. W razie katastrofy ekologicznej mają stanowić bazę do odtworzenia poszczególnych odmian roślin.

Ilona Wiśniewska pisze ciekawie, zgrabnie przeskakując od opisów norweskich krajobrazów, do opowieści o ludziach spotykających się na Spitsbergenie. I jeden, i drugi temat mnie interesuje, więc bawiłam się, czytając "Białe", świetnie. Myślę, że podobne odczucia miało wielu czytelników, nie tylko wielbicieli ekstremalnych warunków, bo książka jest po prostu dobra. Gorąco - wbrew tematyce - polecam.

środa, 20 sierpnia 2014

„Wielki Mistrz”, Trudi Canavan


Wydawnictwo Galeria Książki

Lubię nieoczekiwane zwroty akcji, momenty, w których okazuje się, że postać nie jest tym, kim wydawała się być, drobne zdarzenia, natychmiast zmieniające sposób postrzegania konkretnych wątków. W „Wielkim Mistrzu” Canavan serwuje czytelnikom kilka takich perełek, co bardzo pozytywnie wpływa na moją ocenę ostatniej książki z cyklu „Trylogia Czarnego Maga”.

Sonea nie jest już jedynie nowicjuszką – staje się wspólniczką swojego mentora, ku zaskoczeniu pozostałych magów z Gildii. Dziewczyna nie tylko wie o praktykach Akkarina, ale sama zaczyna uczyć się czarnej magii! Tego typu działania są w Kyralii zakazane, więc Wielki Mistrz zostaje przez Gildię wygnany z Krain Sprzymierzonych. Jego uczennica natomiast może zostać na Uniwersytecie – jednak Sonea nie zgadza się i postanawia towarzyszyć Akkarinowi. Wie, że magowie z Sachaki, odległego kraju, pragną zdobyć władzę nad Kyralią i zniszczyć Gildię, a jedyna szansą na ich powstrzymanie jest utrzymanie Wielkiego Mistrza przy życiu. Dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, że tylko z pomocą czarnej magii można przeciwstawić się wrogim Ichmanim – a jedynymi osobami, potrafiącymi posługiwać się zakazanymi praktykami jest jej mistrz i ona.

Znajomość Sonei i Akkarina wchodzi na całkiem inny poziom – stają się partnerami w walce, a wszystko wskazuje na to, że może być między nimi coś więcej. Trochę to banalne i przewidywalne, ale wcale mnie ten wątek nie zdziwił – nie wpłynął też negatywnie na samą opowieść. Nie podoba mi się to jedynie względu na postać Dorriena, który wydawał się być zakochany w dziewczynie – niestety, autorka nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi, a szkoda, bo był to wyjątkowo sympatyczny bohater.

Kolejną osobą, którą bardzo polubiłam w trakcie czytania, jest Takan – służący Akkarina, pochodzący z Sachaki były niewolnik, obdarzony talentem magicznym, ale nie chcący z niego korzystać. Jego obecność wprowadza pewne uspokojenie do życia Wielkiego Mistrza, stanowi dla niego pożądaną przeciwwagę. Pisarka wyjątkowo zgrabnie te dwie postaci i ich losy połączyła.

„Wielki Mistrz” to chyba najbardziej udana książka z cyklu: ciekawa, z dobrym zakończeniem i pozostawiająca pewien niedosyt. Choćby dla tych kilku godzin, potrzebnych do jej przeczytania, warto sięgnąć po poprzednie tomy trylogii.

wtorek, 19 sierpnia 2014

„Nowicjuszka”, Trudi Canavan



Wydawnictwo Galeria Książki

Pierwszą część trylogii Trudi Canavan czytałam już dawno temu, ale ostatnio udało mi się zdobyć elektroniczne wersje pozostałych tomów i niemal od razu po nie sięgnęłam (może powinnam napisać „kliknęłam”?).  „Gildia magów” nie zrobiła w prawdzie na mnie piorunującego wrażenia, ale całkiem mi się podobała i miałam ochotę na więcej.

W „Nowicjuszce” czytelnik śledzi losy Sonei, która już na dobre zadamawia się na Uniwersytecie. A może raczej zadomowiłaby się, gdyby nie jawna niechęć pozostałych nowicjuszy – dobrze urodzonych, gardzących dziewczyną ze slumsów. Sytuacji wbrew pozorom nie poprawia fakt, iż prawa do opieki nad Soneą żąda Akkarin, sam Wielki Mistrz – studenci czują przed nim respekt, ale nie powstrzymuje ich to przed zastawianiem na dziewczynę pułapek i gnębienie jej między zajęciami. A uczennica nienawidzi swojego mentora, wiedząc, że posługuje się on zakazaną czarną magią.

Drugim bardzo ważnym wątkiem powieści są losy Dannyla, który zostaje Ambasadorem Gildii w zamorskiej krainie Elyne. Działa tam poniekąd jako podwójny agent, podążając śladami Wielkiego Mistrza, pragnąc zdobyć zbierane przez niego przed laty materiały, mające dowieść jego związku z czarnomagicznymi praktykami – po pewnym czasie jednak, ku swojemu zaskoczeniu,  kontynuuje badania na polecenie samego Akkarina. W Elyne Dannyl zaprzyjaźnia się też z młodym badaczem Tayendem, a o charakterze ich znajomości szybko zaczynają krążyć plotki.

Canavan stworzyła sporo ciekawych postaci, które rozwijają się w „Nowicjuszce” w nie zawsze łatwy do przewidzenia sposób. To one w dużej mierze decydują o tym, że książkę tak dobrze się czyta. A lektura była w moim przypadku wyjątkowo sprawna, nie mogłam się od powieści oderwać i z niecierpliwością czekałam na moment, w którym skończę ostatnią stronę i sięgnę po trzecią, ostatnią część trylogii – licząc na to, że autorka nie straciła w międzyczasie zapału do pisania i udało jej się kontynuować wątki w równie dobrym stylu.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

"Park Jurajski", Michael Crichton

Wydawnictwo Amber
"Park Jurajski" w wersji kinowej można już zaliczyć do absolutnej klasyki. Niewiele jest chyba osób, które tego filmu nie widziały albo chociaż o nim nie słyszały -  mało kto jednak wie, że obraz powstał na podstawie książki Crichtona, twórcy rewelacyjnych powieści przygodowych z pogranicza science fiction. Kiedy zdobyłam ją w wersji elektronicznej, z przyjemnością zabrałam się za czytanie, chociaż wcześniej pochłonęłam ją już chyba ze dwa razy.

John Hammond ma już ponad 70 lat oraz kilka miliardów na koncie. Ma też wizję: pragnie stworzyć park rozrywki inny niż wszystkie, w którym zwiedzający mogliby zobaczyć zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Na miejsce inwestycji wybiera korsykańską wyspę, a turystom chce pokazywać... dinozaury. Zatrudnieni przez niego specjaliści z zakresu genetyki pozyskują DNA gadów zachowane w zatopionych w bursztynie owadach, to tu, to tam "zalepiając" brakujące fragmenty genomem innych gatunków. Udaje im się wyhodować zwierzęta będące połączeniem dziecinnych fantazji i nocnych koszmarów: t-rexy, raptory i inne, mniej zabójcze, ale równie niesamowite. Pod koniec prac Hammond zaprasza na wyspę grupę ekspertów, mających ocenić powodzenie inwestycji. Paleontolog, paleobotanik, matematyk oraz prawnik spotykają się w środowisku, w którym człowiek nie ma racji bytu - teoretycznie doskonale kontrolowanym, lecz w istocie podlegającym ciągłym zmianom. W tak skomplikowanych warunkach każda pomyłka może doprowadzić do tragedii...

Crichton wymyślił znakomitą fabułę: tylko odrobinę nieprawdopodobną i zdecydowanie porywającą. Swój jurajski świat dopracował w najdrobniejszym szczególe, co docenią miłośnicy dinozaurów. Pozostali czytelnicy nie poczują się zawiedzeni, znajdując w powieści zwroty akcji jak z najlepszego thrillera, napięcie sięgające zenitu i ciekawych bohaterów. Część z nich jest jednoznacznie pozytywna lub negatywna, ale niektórzy zaskakują charakterem i podejmowanymi decyzjami - co czyni ich bardziej ludzkimi. Mnie najbardziej przypadł do gustu matematyk Malcolm, ze swoim analitycznym umysłem i pełnym cynizmu podejściem do świata.

"Park Jurajski" to idealna lektura na wakacje: lekka, dostarczająca znakomitej rozrywki,a do tego niegłupia, bo opowiadająca o ludzkich słabościach, próżności i dążeniu do chwały. Warto ją też przeczytać choćby po to, by porównać ją ze spielbergowską ekranizacją.

"Książęta highwayu", Marcin Baraniecki

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Mam pewną słabość do kierowców ciężarówek, którą zawdzięczam autostopowej podróży na południe Europy. "Tirowcy" kojarzą mi się od tego czasu z życzliwymi, pomocnymi ludźmi, którzy nie tylko podwiozą, ale i poczęstują kawą, a nawet obiadem (oraz puszczą specyficzną muzykę, pokażą zdjęcia dzieci i opowiedzą o swoim kraju). Tego europejskiego doświadczenia nie można chyba jednak przełożyć na realia amerykańskie, gdzie podobno autostopowicze zdarzają się znacznie rzadziej, więc i kierowcy zachowują się inaczej. Trackersi stanowią jednak charakterystyczną grupę, której opisania podjął się Marcin Baraniecki.

Bohaterowie "Książąt highwayu" przyjechali do Kanady z Polski. Na północy starają się zarobić na chleb, pokonując ogromne odległości wielkimi ciężarówkami, czasami nie widząc swoich rodzin przez całe miesiące, wiecznie będąc w drodze. Poczucie osamotnienia i chwile nudy to cena, jaką płaci się za uczucie wolności, za zawierane na postojach znajomości, z których niektóre przeradzają się w przyjaźnie, w końcu za niezłe zarobki. Po latach pracy w dużych firmach niektórym udaje się kupić własnego trucka i wejść na wyższy poziom, samemu będąc sobie żeglarzem i okrętem - co nie oznacza życia bez stresu, bo terminy gonią wszystkich, kanadyjskie drogi nie zawsze są przyjazne, a z zasypanych śniegiem północnych osad czasami nie da się wydostać przez długie tygodnie.

Baraniecki opowiada o życiu na emigracji w latach 80-tych i 90-tych, wspomina też o Warszawie, gdzie poznali się niektórzy bohaterowie jego książki. Robi to na tyle ciekawie, że powieść czyta się jednym tchem. Dodatkowym atutem są opisy kanadyjskich przestrzeni i mieszkańców najodleglejszych zakątków kraju. Myślę, że "Książęta highwayu" spodobają się i miłośnikom Kanady, i wielbicielom opowieści drogi; sięgnąć po nich mogą też osoby zainteresowane życiem trackerów, nie tylko amerykańskich.

"Części intymne", Izabela Sowa

Wydawnictwo Nasza Księgarnia
W lipcu przeczytałam sporo książek, ale żadnej nie opisałam. Obrona pacy magisterskiej, dużo dyżurów, przeprowadzka, ostatnie przygotowania przed wyjazdem - to wszystko zostawiało mi nieco czasu na lekturę, ale już nie na pisanie. Do tego dostałam czytnik książek - urządzenie, przed kupnem którego bardzo długo się broniłam. Uwielbiam trzymać tom w ręku, czuć zapach kartek, ustawiać na półce kolejne pozycje, przebierać w nowościach w księgarniach. Jednak, mając w perspektywie konieczność spakowania się na rok w jedną walizkę, zaczęłam doceniać fakt, że czytnik waży mniej niż standardowa książka, a mieści w sobie kilkaset pozycji. Zdarzyłam się już z moim czarnym "notesikiem" zaprzyjaźnić i przestałam się na niego boczyć, na osłodę sięgając też po tradycyjne powieści. W pierwszych dniach, zafascynowana urządzeniem, prawie się od niego nie odrywałam, pochłaniając kolejne tomy - i na pisanie nie miałam zupełnie ochoty.

Izabelę Sowę znam i lubię jako autorkę owocowej serii o studentach i licealistach - odkryłam ją kilka lat temu i od tego czasu regularnie sięgam po jedną z książek w chwilach gorszego nastroju, wiedząc, że lektura paru stron poprawi mi humor. O "Częściach intymnych" wcześniej chyba nie słyszałam - a nawet jeśli, to o nich zapomniałam. Całkiem przez przypadek natknęłam się na powieść w formie e-booka i z przyjemnością zabrałam się do czytania, licząc na to, że Sowa po raz kolejny zaserwuje mi porcję humoru podbarwionego ironią oraz świetnych bohaterów.

Janusz jest wziętym pisarzem, którego sława przyszła niemal niezauważenie, ale mimo tego nadal wymaga troskliwego pielęgnowania. Autor musi jeździć po kraju, spotykając się z czytelnikami - obowiązek, który spełnia, delikatnie mówiąc, niechętnie. Kółka gospodyń wiejskich czy obrażeni licealiści zazwyczaj nie stanowią najbardziej wdzięcznej publiczności. Nawet dziennikarzom nie chce się czytać utworów pisarza, z którym przeprowadzają wywiad - bardziej interesują ich pikantne szczegóły z jego życia. Jednak Janusz podpisał cyrograf z wydawcą i nie ma wyboru - zostawia królika Normana pod opieką agenta, porzuca ulubiony fotel w Dużym Pokoju, kultowej krakowskiej knajpie, i wyjeżdża w trasę. W kolejnych szemranych hotelach i prowincjonalnych bibliotekach spotyka ludzi czasami śmiesznych, a czasami zagubionych, natyka się na dobre duchy, zjada kilogramy bananów, a nawet odnajduje dawną miłość swojej matki. Przy okazji komentuje polską rzeczywistość i opisuje realia rynku wydawniczego, nie szczędząc ciętych uwag i nie zostawiając na niektórych zjawiskach suchej nitki.

Sowie po raz kolejny udało się napisać świetną powieść, utrzymaną w lekkim stylu, ale nie trywialną. "Części intymne" natychmiast pochłaniają uwagę czytelnika, wywołując na jego twarzy uśmiech, karząc się zastanowić nad polską mentalnością i naszymi narodowymi wadami (i zaletami!). Książka znakomicie nadaje się na wakacyjną lekturę, zapewniając rozrywkę na poziomie.


poniedziałek, 30 czerwca 2014

"Taniec ze smokami. Część II", George R.R. Martin

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Martin jest sadystą. Dlaczego zrobił to, co zrobił? Czy koniecznie musi mordować moich ulubionych bohaterów?! Nie napiszę nic więcej, bo nie chcę psuć zabawy tym, którzy jeszcze ostatniej części nie przeczytali, ale wierzcie mi - jest strasznie!

Druga część "Tańca ze smokami" jest równie intensywna, jeśli nie bardziej, od poprzedniej. Dużo atramentu pisarz poświęcił na opisywanie losów Jona i jego braci na Murze. Nocna Straż musi pogodzić się z towarzystwem Dzikich, a nawet olbrzymów, bo chcąc walczyć z umarłymi, wszyscy ci, którzy pozostali przy życiu, muszą zjednoczyć siły. Tymczasem obrońcom krainy ludzi trudno dojść do porozumienia, a walka o władzę toczy się również w cieniu Muru.

Daenerys zasiada na tronie w Meereen, starając się zwalczyć niewolnictwo i zapewnić swoim poddanym spokój. Zakochana w Daario, musi poślubić innego mężczyznę, licząc na zaprowadzenie sprawiedliwości i położenie kresu spiskom. Jej smoki pozostają uwięzione, i ani one, ani ich Matka nie są w mieście szczęśliwe.

Życie Cersei dalekie jest od sielanki. Kobieta zostaje uwięziona i nie ma już wpływu na swojego syna, króla Tommena. Jamie wydaje się nie odpowiadać na jej rozpaczliwe prośby o pomoc... Czy królową porzucili wszyscy zwolennicy?

Czytanie ostatniej części sagi dostarczyło mi naprawdę sporo wrażeń. W pewnym momencie byłam bliska płaczu, zdarzało mi się też śmiać i bać. Martin doprowadził sztukę sterowania emocjami do perfekcji i pewnie dlatego ma tak wielu wiernych czytelników. Mam tylko nadzieję, że kolejne tomy sagi (tak, to jeszcze nie koniec!) napisze możliwie szybko, bo jestem bardzo ciekawa wyniku gry o tron.

"Taniec ze smokami. Część I", George R.R. Martin

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Każdą przeczytaną część sagi trudniej mi się opisuje. W sumie zbyt wiele się nie zmienia: książki są bardzo podobne, chociaż oczywiście ich treść się różni. Jednak styl, poziom wyrafinowania, język - wszystko to pozostaje mniej więcej takie same i z tego powodu, pomimo mojego zachwytu, nie bardzo potrafię napisać o nich dużo.

W "Tańcu ze smokami" robi się mało sympatycznie. Trup ściele się gęsto, wojownicy z każdego z rodów walczą, smoki zioną ogniem. Zima przestaje być jedynie odległą groźbą i staje się faktem. Życie we wszystkich zakątkach świata jest coraz trudniejsze.

Tyrion Lannister musi uciekać z Westeros, udaje się więc w daleką podróż, pragnąc dotrzeć do Daenerys. Matka smoków rządzi w kolejnym mieście, gdzie nie omijają jej zdrady, a oplata sieć spisków. Trudno zorientować się, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem - kłopot ten mają zarówno bohaterowie książki, jak i jej czytelnicy.

W trakcie czytania miałam wrażenie, że w kolejnym tomie intryga się zagęszcza, a im bardziej byłam przekonana o tym, że znam motywy postępowania konkretnych postaci, tym bardziej zawiłe okazywały się faktyczne rozwiązania problemów. Martin stawia przed swoimi fanami niełatwe zadanie przedzierania się przez gąszcz wątków - ale jest to koszt wart poniesienia. Myślę, że żaden z wielbicieli sagi nie poczuje się lekturą "Tańca ze smokami" zawiedziony.

sobota, 21 czerwca 2014

"Francja elegancja, czyli Anglik w podróży kontynentalnej", Michael Simkins

Wydawnictwo Pascal
Wypożyczając tę książkę, miałam w pamięci "Merde! Rok w Paryżu" Stephena Clarke'a, którą czytałam dawno temu. Pamiętam, że tamta lektura dostarczyła mi sporo rozrywki, śmiałam się w głos, rozbawiona anegdotami i stereotypami, opisywanymi przez autora. Sięgając po "Francję elegancję" spodziewałam się czegoś podobnego i, niestety, trochę się rozczarowałam.

Simkins pisze dobrze, ale jakby... nudnawo. Teoretycznie przytacza zabawne historie i rzeczywiście, kilka razy się uśmiechnęłam - ale to mi nie wystarczyło. Książka jest w porządku, ale taka recenzja raczej nikogo nie zachęci, prawda?

Michael Simkins za namową żony wyrusza na samotny podbój Francji, przez kilka miesięcy podróżując francuskimi pociągami, jedząc w bistro, śpiąc w hotelach i pensjonatach. Stara się zanurzyć w kulturze, czasami modyfikując plany pod wpływem impulsu i podejmując dosyć brawurowe kroki, takie jak udział w paryskim tygodniu mody (przypominam, że mowa o Angliku noszącym wygodne, workowate spodnie, sandały i panamę). Autor zwiedza większość miejsc, które wypada zobaczyć, jadąc do Cannes (pałac festiwalowy jest brzydki), Bordeaux (wino ma kwaśny smak) i Lourdes (te tłumy!). Skrzętnie opisuje swoje wrażenia, spotkanych ludzi i obejrzane miasta, przyjmując lekki, żartobliwy ton.

Nie zaskoczę pewnie nikogo pisząc, że pod koniec podróży Simkins, wcześniej sceptycznie nastawiony do wszystkiego, co francuskie, zmienia zdanie i docenia uroki kraju. Cóż, brawa dla niego. Szkoda tylko, że czytelnicy raczej nie będą równie zachwyceni.


"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął", Jonas Jonasson

Wydawnictwo Świat Książki
Życiem bohatera książki, Allana Karlssona, można by obdzielić kilka osób. Allan ma sto lat i wiele przygód za sobą - a i przyszłość nie zapowiada się spokojnie, odkąd żwawy skądinąd staruszek postanawia wyskoczyć przez okno domu opieki i poszukać dalszych wrażeń.

Stulatek wsiada do autobusu byle jakiego, wcześniej, po wpływem impulsu, kradnąc walizkę należącą do pewnego młodzieńca. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy wysiada na przystanku w środku pustkowia, stwierdzając, że skradziony bagaż wypełniony jest banknotami stukoronowymi. Na stacji spotyka Janosa Jonssona, również niemłodego i niezbyt uczciwego, ale na tyle pomocnego, żeby zaprosić Allana do domu. Śladem staruszka podąża poprzedni właściciel walizki, wściekły, ale na szczęście niezbyt inteligentny, więc mężczyznom udaje się go unieszkodliwić, zamykając go w zamrażarce. Później wódka się leje, opowieści płyną, a nad ranem okazuje się, że owszem, Allan i Janos mają 5 milionów koron, ale również zamrożonego na śmierć chłopaka na głowie. Postanawiają pozbyć się problemu i tak rozpoczyna się ich podróż, w trakcie której spotkają kilku oprychów i ich przypadkowo zamordują, zdążą się zaprzyjaźnić, poznać jednego słonia i wiele interesujących osób.

Historia dziejąca się współcześnie przeplata się z opowieściami z bogatego życia głównego bohatera, obejmującymi między innymi udział w skonstruowaniu bomby atomowej, liczne kolacje jedzone w towarzystwie amerykańskich prezydentów i Przewodniczącego Mao, wódkę pitą ze Stalinem i jeszcze więcej wódki pochłoniętej ze zwykłymi obywatelami wielu krajów, często egzotycznych. Allan nie jest wykształcony ani specjalnie bystry, ale ma szczęście, dzięki któremu udaje mu się przeżyć życie, o którym chce się opowiadać - zwłaszcza przy kieliszku czegoś mocniejszego.

Jonas Jonsson napisał rewelacyjną, zabawną opowieść o nonkonformiście, który nie traci chęci do życia tak długo, jak może robić to, na co ma ochotę. Kiedy staruszek trafia do domu opieki, ze wszystkimi jego zasadami i ograniczeniami, zaczyna podupadać na ciele i duszy i jedynym wyjściem staje się ucieczka. Zamknięcie jest gorsze niż obóz pracy, niż przejście przez Himalaje, niż spotkanie z Berią. Zamknięcie i wtłoczenie w ramy jest równoznaczne ze śmiercią, a Allan, pomimo słusznego wieku, nie wybiera się w zaświaty.

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" to interesująca, wielowątkowa książka, znakomita na wolny weekend, kiedy nie ma się ochoty na przygnębiającą, poważną lekturę. Gorąco polecam!

"Moja Trójka", Bartosz Janiszewski

Wydawnictwo Zona Zero
Słuchanie Programu Trzeciego Polskiego Radia jest dla mnie naturalne jak oddychanie. Ta stacja towarzyszy mi od dzieciństwa, bo wierni jej byli (i nadal są) moi dziadkowie i rodzice. Kiedy zaczęłam mieszkać sama, dźwięki Trójki zagościły w kolejnych wynajmowanych pokojach, sprawiając, że nie czułam się samotna, bo miałam przy sobie znajome głosy i ulubione audycje. Podobne doświadczenia dzieli wielu słuchaczy, a jednym z nich jest Bartosz Janiszewski, autor książki, którą z radością wypożyczyłam z biblioteki.

"Moja Trójka" to przegląd faktów dotyczących stacji radiowej, pomieszanych z anegdotami, dowcipami, zabawnymi historiami z codziennego życia dziennikarzy i realizatorów. To opowieść o tym, jak robi się radio, kto siedzi przy mikrofonie, a kto przy odbiornikach radiowych. Bartosz Janiszewski napisał książkę dla takich jak on wielbicieli Programu Trzeciego, którzy zastanawiali się, jak wygląda tworzenie listy przebojów, w jakich okolicznościach powstały świąteczne licytacje, itd. Stworzył tom zabawny, ciepły i bardzo, bardzo ciekawy.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, z których każdy dotyczy innego tematu: jest więc część o słuchaczach, o muzyce czy o głosach w mikrofonach. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się historie o napadach na amerykańskie banki, które można usłyszeć na antenie w rozmowach między Markiem Wałkuskim a Kubą Strzyczkowskim - uwielbiam te anegdoty, zawsze absurdalne, zabawne również wtedy, gdy się je czyta.

Ponieważ Trójka często towarzyszy mi w ciągu dnia, gdy zajmuję się gotowaniem, nauką czy lekturą  właśnie, pochłaniałam "Moją Trójkę" przy dźwiękach płynących z radioodbiornika. Zabawnie czytało się o Marku Niedźwiedzkim, słysząc jego głos - ale dzięki temu książka zyskiwała nową jakość. Jednak i bez takiego "wspomagania" opowieść bardzo mi się podobała, nie tylko z uwagi na poruszany w niej temat, ale i dlatego, że jest po prostu dobrze napisana - lekko, dowcipnie i pogodnie. Czytelnik może poczuć, że autor naprawdę kocha radio i chce się swoją miłością dzielić z innymi. Polecam!

czwartek, 12 czerwca 2014

„Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska”, Katarzyna Pakosińska


Wydawnictwo Pascal

Od kilku miesięcy myślę o podróży do Gruzji. Dużo słyszałam o jej cudownej przyrodzie i gościnnych ludziach, a także o pysznym jedzeniu, którego całkiem duża część nadaje się dla wegan. Na razie wyprawa pozostaje w sferze marzeń, ale tym bardziej mam ochotę czytać książki tych szczęśliwców, którzy już zwiedzili Tbilisi i pili gruzińskie wino.

Katarzynę Pakosińską znam, jak pewnie większość Polaków, jako artystkę kabaretową. Nie wiedziałam o jej miłości do Gruzji, ale okazało się, że aktorka nie tylko ten kraj często odwiedza, ale i potrafi o nim z lekkością i dużą pasją pisać. Owocem jej zainteresowań są „Georgialiki” – ciekawa, choć dosyć specyficzna książka.

Autorka po raz pierwszy odwiedziła Gruzję jako nastolatka i z miejsca się zakochała. Nie tylko w tamtejszej kulturze, ale i w przystojnym Mamuce. Przez lata para utrzymywała kontakt, ale w końcu listy przestały docierać do odbiorcy. Dorosła już Pakosińska zapragnęła odnaleźć Mamukę – i znaleźli się też podobni do niej wariaci, gotowi jej te poszukiwania umożliwić. Jak to w bajkach bywa, para się spotkała, a aktorka postanowiła przybliżyć swój ukochany kraj innym Polakom. Niedługo potem wróciła do Gruzji, tym razem w towarzystwie ekipy filmowej – i zaczęła kręcić „Tańczącą z Gruzją”, autorski film dokumentalny. A niejako przy okazji powstała książka.

„Georgialiki” są podzielone na dwie części: pierwsza opisuje poszczególne regiony kraju, nie pomijając ludzi, sztuki wygłaszania toastów i pysznych lokalnych potraw (autorka zamieściła też kilka przepisów). W drugiej Pakosińska rozmawia ze swoimi gruzińskimi przyjaciółmi, a także z obcymi, którzy przyjaciółmi natychmiast się stają. Mówią o tym, co w ich kraju jest wyjątkowe, co lubią, co chcieliby ukryć przed światem. Obie części zostały bogato ozdobione zdjęciami i reprodukcjami dzieł sztuki.

Styl aktorki jest bardzo osobisty: autorka pisze tak, jakby zwierzała się znajomemu. Z humorem i lekko, choć czasami uderza w bardziej nastrojowy ton. Pakosińskiej chyba nie da się nie lubić, nawet z perspektywy czytelnika – i podobnie jest z Gruzją.

czwartek, 29 maja 2014

„Uczta dla wron. Sieć spisków” George R.R. Martin


Wydawnictwo Zysk i S-ka

Czytanie tej książki przesunęło mi się w czasie prawie o…  rok. Wyjeżdżając na wakacje, wzięłam ze sobą oba tomy „Uczty dla wron”, zadowolona, że będę miała świetną lekturę na długi lot. W samolocie wyjęłam książkę z torby i okazało się, że, jakimś cudem, pomyliłam części i do bagażu podręcznego spakowałam drugą, zamiast pierwszej. Niestety, na miejscu odkryłam, że w walizce mam identyczny tom… Kupiłam dwa takie sama. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać.

Po powrocie do domu ciągle odkładałam kupno brakującej książki i tym sposobem przeczytałam „Sieć spisków” dopiero teraz. Ale dzięki temu radość z obcowania z martinowskim światem się przedłużyła, więc w sumie nie stało się nic złego.

Kolejna część sagi ma ogromną zaletę – Joffrey w końcu umarł i czytelnicy nie muszą już „oglądać” jego paskudnej buźki. Cieszę się bardzo, bo wyjątkowo gada nie lubiłam. W książce nie brakuje za to moich ulubionych bohaterów: Brienne, nadal dzielnej i upartej; Sama, nadal tchórzliwego, ale walczącego ze swoim charakterem oraz z morzem, umierającym maestrem i płaczliwą Goździk; Aryi, mieszkającej w dalekim Braavos, której historia rozwija się wyjątkowo ciekawie. Jest też Jamie, pokazujący się raz od lepszej, raz od odpychającej strony (chociaż Martin chyba też go lubi i chce przekonać do niego czytelników). Poznajemy fragment przeszłości Cersei, a ją samą zaczynamy… rozumieć? Może to zbyt mocne słowo, ale kobieta nie wydaje się aż tak nieludzka.

Królowie nadal walczą, zima nadal nadchodzi, myśliwi ścigają ludzką zwierzynę. Pozornie nic się u Martina nie zmienia, ale tak naprawdę każda strona przynosi rozwiązanie kolejnej zagadki lub przeciwnie: odkrywa kolejną tajemnicę. „Sieć spisków” to prawdziwa uczta dla wielbicieli sagi, która pozwala zapomnieć o całym świecie na długie godziny.