wtorek, 24 kwietnia 2012

73- "Sztuka bycia Elą", Johanna Nilsson

wydana przez wydawnictwo Replika
Dawno już nie zdarzyło mi się utożsamić z bohaterem książki. Zazwyczaj mają oni zupełnie różne od moich problemy i żyją w innych realiach albo są znacznie starsi. Tymczasem tytułowa Ela jest w podobnym do mnie wieku, mieszka sama i też nie do końca wie, co chciałaby zrobić ze swoim życiem. Często czuje się samotna, chociaż w jej przypadku stan ten graniczy z depresją, a więc jest naprawdę poważny. Dziewczyna pragnie być kochana, tęskni za bliską osobą przy swoim boku. Jej sytuacja komplikuje się, kiedy Ela postanawia zająć się małą Klarą, córką narkomanki, nocującą w piwnicy.

"Sztuka bycia Elą" nieprzeciętnie mnie zasmuciła. Nie wiem, skąd u autorki taka dobra znajomość stanu samotności i rozpaczy, ale mam nadzieję, że nie z autopsji.

Sama Ela wzbudzała u mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony miałam ochotę ją przytulić, pocieszyć i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Umiera jej zaprzyjaźniony sąsiad, rodzice się rozwodzą, ma na głowie Klarę, której grozi pobyt w domu dziecka- jednym słowem, świat wydaje się być wyjątkowo okropnym miejscem, nic dziwnego, że dziewczyna się załamuje. Ale z drugiej strony, chwilami chciałam Elę kopnąć w tyłek, krzyknąć, żeby wzięła się w garść, przestała mazać i być taka najeżona, a może w końcu spotka ją coś dobrego.

Pomimo mieszanych uczuć, jakie żywiłam do głównej bohaterki, "Sztukę bycia Elą" czytało mi się świetnie. Może nie jest to najbardziej radosna lektura, ale na pewno wzruszająca i mądra. Ela z biegiem czasu dojrzewa, co napawa optymizmem i pobudza do dalszego czytania.
Chętnie sięgnę po inne książki Johanny Nilsson, w nadziei, że znajdę w nich równie ciekawe postaci.

sobota, 21 kwietnia 2012

72- "Big Sur i pomarańcze Hieronima Boscha", Henry Miller

wydana przez wydawnictwo Noir sur Blanc
Czytałam tę książkę bardzo długo, nie tylko z powodu braku czasu. Są pozycje, których po prostu nie da się połknąć na raz, trzeba się nimi delektować i sięgać po nie będąc w odpowiednim nastroju. Do tej kategorii należy według mnie "Big Sur...", wyjątkowo udany prezent wielkanocny.

Nie znałam wcześniej twórczości Henry' ego Millera, więc nie wiedziałam, czego się po tej książce spodziewać. Opis na okładce sugeruje, że jest to dzieło bardzo zabawne- i rzeczywiście, chwilami śmiałam się w głos. Mój ulubiony fragment dotyczy gotowania potrawki z pingwina- egzotyką dorównuje niemal znalezionemu w innej książce opisowi posady dozorcy wieloryba.
Ale chociaż w "Big Sur..." nie brakuje humorystycznych wątków, to są też całe rozdziały dotyczące poważnych spraw- i już sama nie wiem, które części wolę.


Książka opisuje życie autora w małej miejscowości w Stanach Zjednoczonych, na początku lat czterdziestych dwudziestego wieku. Big Sur stanowi dla pisarza osobisty raj na ziemi, chociaż nie mieszka się tam łatwo- dokuczają warunki pogodowe, spora odległość od cywilizacji i goście, pojawiający się bez zapowiedzi albo zostający w gościnie zbyt długo. Zwłaszcza jeden z przyjaciół Millera, Moricand, dziwak, oryginał, astrolog, sprawia problemy i nie chce się wyprowadzić. Ale czym są te niedogodności, jeśli można mieć dziką przyrodę dookoła, życzliwych sąsiadów w pobliżu, czas na pisanie i inspirujących ludzi wpadających z wizytą? Pisarzowi zazwyczaj wystarcza to do szczęścia, a codzienność w Big Sur jest na tyle ciekawa, że zasługuje na własną książkę.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

71- "Amerykańska żona", Curtis Sittenfeld

wydana przez wydawnictwo Sonia Draga
Jak można?! Jak można wydać tak dobrą książkę z taką okropną, kiczowatą okładką, którą trzeba ze wstydu chować przed oczami współpasażerów w tramwajach? Czy wydawca pomyślał: "O, mamy świetną powieść obyczajową, może ozdobimy ją zdjęciem odpowiednim dla taniego romansu"? Gdyby nie fakt, że była przeceniona, nigdy bym po tę pozycję w kięgarni nie sięgnęła i ominęłyby mnie godziny przyjemności. Dobrze, że tak się nie stało.

Autorka "Amerykańskiej żony" przyznaje, że do pisania zainspirowało ją życie Laury Bush. Nie znam biografii byłej Pierwszej Damy, ale jeśli spotkał ją chociaż ułamek procenta wydarzeń prezentowanych w książce, zdecydowanie nie mogła narzekać na brak wrażeń. W trakcie czytania zastanawiałam się, ile z tego, o czym pisała Curtis Sittenfeld, naprawdę przeżyła Laura Bush, a co jest jedynie wytworem wyobraźni pisarki. Jednak, szczerze mówiąc, nie ma to znaczenia, bo "Amerykańska żona" to książka spójna, a historia w niej przedstawiona nosi wszelkie oznaki prawdopodobieństwa.

Bardzo podobało mi się w powieści to, że autorka nie skupiła się na opowiadaniu o codzienności Białego Domu i obowiązkach Pierwszej Damy, a raczej na przeszłości Alice: jej dzieciństwie i dorosłości przed poznaniem męża, a potem ich wspólnym życiu. Oczywiście nie brakuje w książce opisów politycznych zmagań przyszłego (a w dalszych rozdziałach urzędującego) prezydenta, lecz ważniejsze od polityki są uczucia łączące małżeństwo, ich relacje z rodziną, współpracownikami i przyjaciółmi.
Na pierwszy plan wysuwają się moralne rozterki Alice, jej pytanie o to, czy można jednocześnie kochać męża, wspierać go i nie zgadzać się z nim, a nawet, w pewnych sytuacjach, gardzić jego zachowaniem. Czy dobra żona gubernatora, a później Pierwsza Dama, powinna z uśmiechem na ustach ograniczyć swoją działalność do obecności na uroczystych kolacjach i otwarciach szpitali, czy ma prawo do postępowania w zgodzie z sumieniem i wypowiadania niezgodnych z polityką męża opinii?  Bycie żoną Prezydenta Stanów Zjednoczonych niesie ze sobą wiele niedogodności, ale czy stwarza też możliwość wprowadzania pozytywnych zmian, uczynienia czegoś dobrego dla społeczeństwa? Te pytania towarzyszą Alice od początku politycznej kariery jej męża; poza nimi kobietę dręczą jej prywatne demony: śmiertelny wypadek pierwszej miłości, który spowodowała, homoseksualny związek babci (jednej z moich ulubionych postaci- niesamowitej osoby, wyzwolonej i bardzo oczytanej), zerwane stosunki z najlepszą przyjaciółką. Bohaterka nie ma łatwego życia, ale do końca pozostaje silna, mądra i, przede wszystkim, dobra.

Curtis Sittenfeld udało się stworzyć postać inspirującą, ale niepozbawioną wad, a dzięki temu prawdziwą- oraz powieść, którą czyta się jednym tchem.
I gdyby nie ta okładka...  

środa, 4 kwietnia 2012

70- "Na Syberię", Per Petterson

wydana przez Wydawnictwo W.A.B.
Gdybym miała wskazać swojego ulubionego skandynawskiego pisarza, byłby to właśnie Per Petterson. W Polsce ukazały się tylko trzy z jego książek i te miałam okazję przeczytać, ale wszystkie są absolutnie wyjątkowe. Mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na tłumaczenie kolejnych powieści Norwega.

"Na Syberię" jest książką bardzo smutną. Ostatnie zdanie sprawiło, że prawie się rozpłakałam, a wcześniej nie było dużo lepiej. Ale to wcale nie oznacza, że powieść mi się nie podobała- przeciwnie, jestem nią oczarowana- jej rytmem, malowniczymi opisami duńskiego wybrzeża, opowieścią o życiu w czasie wojny.

Małe nadmorskie miasto w Danii jest zimą przenikliwie zimne, ale to nie przeszkadza bohaterce marzyć o wyjeździe na Syberię, gdzie wszystko pokrywa śnieg, a problemy wydają się nie istnieć. Jej brat, Jesper, pragnie doświadczyć upałów Maroka i nigdy więcej nie marznąć, ale kiedy jako żołnierz trafia na pustynię, jego myśli zaprząta tocząca się wojna oraz tęsknota za siostrą, najbliższą mu istotą.

Właśnie o relacji między rodzeństwem opowiada Petterson, ukazując siłę łączącej ich więzi oraz pustkę, jaką odczuwa dziewczyna, kiedy są osobno; a wszystko to na tle przemian zachodzących w skandynawskim (poza Danią, bohaterka mieszka też w Norwegii) społeczeństwie w trakcie wojny.

W powieści można momentami wyczuć duszną atmosferę małomiasteczkowego życia, kiedy indziej w trakcie czytania ma się wrażenie przebywania w ogromnej, niekończącej się przestrzeni śnieżnych pól i morza. Po raz kolejny Per Petterson uwiódł mnie swoim kunsztem pisarskim. Chylę czoła.

wtorek, 3 kwietnia 2012

69- "Instynkt zabójcy", Joseph Finder

wydana przez wydawnictwo Albatros
Okazało się, że można napisać dobrą powieść sensacyjną, w której nie roi się od wybuchów, pościgów i strzałów, a akcja jest osadzona nie w szeregach członków służby wywiadowczej albo wojska, ale w przeciętnej korporacji. Dowiódł tego Joseph Finder, autor "Instynktu zabójcy", naprawdę zręcznie skonstruowanego "thrillera korporacyjnego".

Jason Steadman jest sprzedawcą w dużej firmie zajmującej się handlem telewizorami plazmowymi. Wiedzie ustabilizowane, pozbawione większych podniet życie, zadowolony ze swojej posady i towarzystwa pięknej żony. Pewnego dnia poznaje Kurta Semko, byłego członka Sił Specjalnych i załatwia mu pracę w ochronie.
Kiedy zwalnia się etat menadżera, Jason, namawiany przez żonę, postanawia ubiegać się o to stanowisko. Brakuje mu wprawdzie potrzebnej w korporacyjnych rozgrywkach brutalności, ale jego rywali zaczynają spotykać nieszczęśliwe wypadki i mężczyzna zdobywa posadę. Jednocześnie orientuje się, że Kurt jest w stanie zrobić wszystko, aby pomóc przyjacielowi w osiągnięciu jego celów, często posuwając się do użycia środków znanych jedynie komandosom. Dopóki Semko uważa Jasona za sprzymierzeńca, jego działania mogą budzić najwyżej opory natury etycznej, jednak kiedy Steadman zaczyna głośno wyrażać sprzeciw, zyskuje sobie bardzo niebezpiecznego wroga. Rozpoczyna się rozgrywka, w której nagrodą jest nie tylko utrzymanie pracy, ale również życie.

"Instynkt zabójcy" to inteligentna, dobrze napisana powieść, o oryginalnej fabule. Miło było dla odmiany zagłębić się nie w amazońskiej dżungli (czy lasach Zachodniej Wirginii), ale w gąszczu korporacyjnych układów, towarzysząc nie umazanym błotem komandosom, a o wiele niebezpieczniejszym, bo trudnym do rozpoznania w eleganckich garniturach, zabójcom. Każdemu, kto lubi dreszczyk emocji, ale niepodszyty kiczem, gorąco polecam książkę Josepha Findera.