sobota, 30 czerwca 2012

88- "Mój przyjaciel Henry", Nuala Gardner

wydana przez wydawnictwo Galaktyka
Trudno mi było ocenić tę książkę. Z jednej strony patrzę na nią jak na pozycję, która mnie nie porwała, a momentami nudziła i irytowała; z drugiej strony wiem jednak, że Nuala Gardner opowiada za jej pośrednictwem ważną historię, często wzruszającą, a nawet skłaniającą do płaczu (również mnie). Problem polega na tym, że "Mój przyjaciel Henry"wydaje mi się jednocześnie książką słabą, jak i wartościową: napisaną nie najlepiej i zbyt długą, ale dotykającą istotnego problemu i stworzoną z miłości.

Autorka opowiada o życiu autystycznego chłopca, swojego syna, a także całej rodziny oraz należącego do niej wspaniałego psa, Henry'ego. Książka opisuje codzienne zmagania z chorobą, rozpacz rodziców, lęk dziecka i istotną rolę, jaką odegrał golden retriever w dążeniu Dale'a do pokonania autyzmu. To towarzystwo Henry'ego nauczyło chłopca czym jest miłość, troska i przywiązanie; zwierzę potrafiło dotrzeć do dziecka lepiej i szybciej, niż rodzice.

Nigdy wcześniej nie czytałam tak dokładnej relacji z życia osoby autystycznej, nie zdawałam więc sobie sprawy z rozmiaru problemu. Współczuję wszystkim matkom i ojcom, którzy przechodzą przez małe piekło, jakim musi być wychowywanie chorego dziecka, a jednocześnie szczerze ich podziwiam i im kibicuję. Lektura "Mojego przyjaciela Henry'ego" otworzyła mi oczy na kilka spraw, skłoniła do przemyślenia paru kwestii (nie tylko związanych z niepełnosprawnością), ale też zmęczyła. Nie mogę z czystym sumieniem napisać, że książka mi się podobała, ale mimo wszystko uważam, że warto było ją przeczytać, chociażby w celach edukacyjnych.

środa, 27 czerwca 2012

87- "Blondynka w Meksyku", Beata Pawlikowska

wydana przez G+J RBA Wydawnictwo
W zasadzie mogłabym napisać o tej książce to samo, co o poprzedniej ("Blondynka w Indiach"). "Blondynka w Meksyku" podobała mi się jednak trochę bardziej, może dlatego, że zawiera sporo opisów tradycyjnych meksykańskich wierzeń i zwyczajów. Zaciekawiła mnie historia miasta Teotihuacan, które Aztekowie zastali w gotowej formie i jedynie dostosowali do swoich potrzeb.

Co oczywiste, przypadła mi do gustu część poświęcona meksykańskiej kuchni- Pawlikowska opisała ją tak dobrze, że od razu nabrałam ochoty na tortille z fasolą i chilli- a nawet pieczone świerszcze (podobno bardzo smaczne).

Jedno trzeba autorce przyznać- potrafi zainteresować czytelnika przedstawianym przez siebie krajem. Chciałabym kiedyś wybrać się do Meksyku, który jawi się jako fascynujące miejsce.


wtorek, 26 czerwca 2012

86- "Blondynka w Indiach", Beata Pawlikowska

 wydana przez G+J RBA Wydawnictwo
Twórczość Beaty Pawlikowskiej znałam do tej pory jedynie z felietonów publikowanych w "Twoim Stylu" i fragmentów książek zamieszczanych w gazecie. Od dwóch dni w pracy trzy osoby zaczytują się "Blondynką w Indiach" i "Blondynką w Meksyku", chowaną w kieszeni fartucha i podczytywaną ukradkiem pod barem- a ja należę do tego grona.

Książka Pawlikowskiej jest cieniutka, można ją pochłonąć w godzinę. Dużą część zawartości stanowią zdjęcia i rysunki autorstwa samej podróżniczki- ilustracje są prościutkie, jakby stworzone ręką dziecka, ale fotografie robią wrażenie- urzekają kolorami, ukazując codzienność w miastach i wsiach Indii. Tekstu nie ma tu zbyt wiele; autorka skupiła się na opisaniu ciekawych przygód, takich, jak wizyta w Świątyni Szczurów czy atak dzikich wielbłądów- oraz na podaniu kilku informacji na temat kraju. Jej styl pisania jest prosty, ale książkę czyta się bardzo dobrze; zirytowało mnie tylko używanie znaków graficznych charakterystycznych dla SMS-ów (uśmiechnięte buźki).

"Blondynka w Indiach" nie stanowi może kompendium wiedzy o kraju, ale jej lektura dostarcza rozrywki i pozwala na zgromadzenie paru ciekawostek, które nigdy pewnie się nie przydadzą, ale mogą uratować nudne spotkanie towarzyskie ("a wiedzieliście, że wielbłąd może biec z prędkością 70km na godzinę?!").

poniedziałek, 25 czerwca 2012

85- "Rok we mgle", Michelle Richmond

wydana przez Videograf  II
Jak długo szukałbyś zaginionej ukochanej osoby? Miesiąc? Dwa? Pół roku? Ile czasu potrzebowałbyś, żeby się poddać? A co byłoby niezbędne do pogodzenia się ze stratą i pogrążenia w żałobie?

Pewnego dnia na plaży w San Francisco życie Abby kończy się. Wystarcza chwila nieuwagi i córeczka jej narzeczonego, Emma, znika. Od tej pory wszystkie działania oraz myśli Abby i Jake'a skupiają się na odnalezieniu dziewczynki. Poszukiwania, w które angażują się rodzina, przyjaciele i nieznajomi, przez kilkanaście miesięcy nie przynoszą skutku, pomimo rozdania setek tysięcy ulotek, wyznaczenia wysokiej nagrody i nieprzerwanych wysiłków kobiety, by przypomnieć sobie najdrobniejsze szczegóły z kluczowego dnia. Kiedy na plaży znajduje się bucik należący do Emmy, Jake postanawia pogodzić się ze stratą i rozpocząć żałobę, a z nią proces powrotu do normalności. Jednak Abby nie wierzy w śmierć dziewczynki i kontynuuje poszukiwania na własną rękę, wiedziona przeczuciem silniejszym niż zdrowy rozsądek.

"Rok we mgle" opowiada nie tylko o największym koszmarze rodziców, jakim jest dręcząca niepewność co do losów ich dziecka; jest to również powieść o tym, jak pamięć potrafi płatać nam figle i jak niezbadaną stanowi dziedzinę.

Michelle Richmond napisała książkę wypełnioną emocjami: poczuciem winy, tęsknotą, niepewnością. Ginie tu dziecko, ale kończy się też związek dwojga kochających się ludzi, nie mogących poradzić sobie z trudną sytuacją. Abby zadręcza się, nie daje sobie wytchnienia i jej obsesja została  w powieści bardzo plastycznie odmalowana.

W "Roku we mgle" podobały mi się postaci drugoplanowe: sąsiadka bibliotekarka, z olbrzymim zbiorem książek na każdą okazję; Goofy, młoda surferka, szukająca swojej drogi życiowej i przyjaciół. Polubiłam też samą Abby- fotograficzkę, wrażliwą, ale niezłomną, samodzielną kobietę.

"Rok we mgle" nie jest książką "łatwą i przyjemną", lecz zdecydowanie wartą polecenia.

wtorek, 19 czerwca 2012

84- "Upadki", Anne Provoost

wydana przez agencję wydawniczą EZOP
Za trzy (3!) złote otrzymałam tyle emocji, że część z nich wylała się ze mnie jak z przepełnionej wanny. Autorka dostała za tę powieść pięć nagród literackich i to znaczy bardzo wiele, ale dla mnie ważniejsze są uczucia, jakie wywołała we mnie lektura. W trakcie czytania kilkakrotnie musiałam odłożyć książkę na bok i odetchnąć, zanim zabrałam się za kolejne strony. To była zarówno przyjemność, jak i przykre doświadczenie. Jestem pełna uznania dla Anne Provoost.

Lucas przyjeżdża z matką do domu niedawno zmarłego dziadka. Pozornie nudne wakacje całkowicie zmieniają swój charakter, kiedy na jaw wychodzą skrywane przez lata rodzinne sekrety. Chłopak dowiaduje się, że w trakcie wojny dziadek przyczynił się do rozstrzelania kilku zakonnic i wysłania ukrywanych przez nie żydowskich dzieci do obozu koncentracyjnego, co niektórzy mieszkańcy miasteczka uznali za zbrodnię, a inni za bohaterstwo. Sąsiedzi do tej pory są podzieleni, a Lukas przypadkowo wpada w towarzystwo młodych nazistów, spod wpływu których nie potrafi się uwolnić.

Tymczasem, w przyległym do domu dziadka klasztorze, spędza wakacje nastoletnia Caitlin, marząca o karierze tancerki. Jej zdecydowane poglądy na kwestię równości społecznej i żydowskie pochodzenie sprawiają, że dziewczyna zyskuje sobie wrogów wśród nowych przyjaciół Lucasa, a w nim samym wywołuje wątpliowści i poczucie winy. Kiedy chłopak odmawia dalszej współpracy z młodymi nazistami, Caitlin ulega tragicznemu wypadkowi samochodowemu, który zmienia życie obojga nastolatków.

"Upadki" nie są książką o rasizmie, nazizmie czy prawach uchodźców. To powieść o trudnych wyborach, o wpływie środowiska i tym, jak przeszłość może determinować teraźniejszość- powieść mądra, ale trudna, dająca do myślenia. Cieszę się, że ją przeczytałam.

PS Zawsze wydawało mi się, że osoby, tworzące opisy książek na ich obwoluty, mają fantastyczną pracę. Miło byłoby jednak, gdyby się do niej przykładały i nie wypisywały w streszczeniu ewidentnych bzdur.

niedziela, 17 czerwca 2012

83- "Co Finowie mają w głowie. O jednym takim, co poślubił Finkę", Wolfram Eilenberger

wydana przez Wydawnictwo Dolnośląskie
Mam lekką obsesję związaną ze Skandynawią. Finlandia nie jest wprawdzie oficjalnie jej częścią, ale jest jej kulturowo i przyrodniczo bliska, a większość osób wrzuca ją do jednego worka ze Szwecją, Norwegią i Danią. Podobnie robię i ja, więc kiedy tylko zobaczyłam książkę Eilenberga w księgarni, wiedziałam, że ją kupię. I świetnie, że to zrobiłam, bo dawno już tak dobrze się nie bawiłam, czytając.

Autor zadbał o to, żeby czytelnik wybuchał głośnym śmiechem co kilka minut. Jego historie o koszulach firmy Marimekko, które noszą wszyscy Finowie, bo "to jest więcej niż tylko koszula, to jest manifest polityczny" czy o łowieniu ryb powodują małe ataki głupawki u czytającego i konsternację u obserwatorów. Jeśli ktoś nie lubi robić z siebie głupka, powienien powstrzymać się od zabierania książki do autobusu.

Bardzo zabawne są też rozważania na temat języka fińskiego, jedynego w swoim rodzaju. Wyrazy odmieniają się w nim w absurdalnie skomplikowany sposób, do tego trudny do zrozumienia dla przeciętnego nie- Fina; Fin idzie nie "do ubikacji", ale "w ubikację", czapkę nosi "w głowie", a wyrażenia "kocham cię" nie używa. W ogóle statystyczny Fin niewiele mówi, a jego receptą na udane małżeństwo jest milczenie.

Finlandia to kraj, w którym odnotowano największe na świecie spożycie kawy, najwyższy współczynnik samobójstw, najwięcej jezior na kilometr kwadratowy i nie mniej komarów i innych natrętnych owadów. Ale Finowie potrafią poradzić sobie z ekstremalnie niskimi temperaturami i monotonią krajobrazu, zachowując spokój w każdej sytuacji, wypacając smutki w saunie i, czasami, zapijając je mocnym alkoholem. Finlandia potrafi być mało przyjazna, ale może też zauroczyć w takim samym stopniu, jak fińskie kobiety- i to właśnie przytrafiło się autorowi. Pomimo wielu prób, na jakie wystawiała go ojczyzna narzeczonej i przyszli teściowie, pokochał ten osobliwy rejon świata, nauczył się odpowiedniego nastawienia do życia i postanowił zostać. Owocem jego przeżyć jest książka, którą trzymam w ręku, ciesząc się, że po nią sięgnęłam. A opowieści o "urokach" Finlandii bynajmniej nie zniechęciły mnie do jej odwiedzenia.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

82- "Bóg zwierząt", Aryn Kyle

wydana przez wydawnictwo Smak Słowa
Dawno już się tak nie pomyliłam w kategoryzacji książek. Bardzo długo byłam przekonana, że czytam lekką i przyjemną powieść, a w końcu okazało się, że to opowieść o samotności, zagubieniu i tęsknocie. Podczas lektury ostatnich stron bezwstydnie płakałam, a niektóre sceny miałam przed oczami sporo czasu po odłożeniu książki na bok.

Kiedy starsza siostra Alice Winston wychodzi za mąż i wyjeżdża z domu, dziewczynka zostaje sama z matką, która nigdy nie opuszcza swojego pokoju oraz z ojcem, skupiającym całą uwagę na prowadzeniu stadniny. Po wyjeździe Nony, a tym samym zniknięciu wygrywającej zawody jeździeckie gwiazdy, interes podupada i rodzina jest zmuszona zająć się świadczeniem usług hotelowych dla koni. W stajni pojawiają się nowe zwierzęta oraz ich bogate właścicielki, a Alice uczy się, że życie może być bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Odkrywa świat zdrad, kłamstw i niedomówień, jednocześnie sama czując się bardzo samotna i znajdując pocieszenie jedynie w telefonicznej relacji z nauczycielem.

Kolejne dni nie przynoszą spodziewanej poprawy sytuacji finansowej: wysiłki Winstonów niweczy susza i następująca po niej powódź, a trenująca w stadninie młoda klientka nie odnosi sukcesów. Brak pieniędzy i frustracja sprawiają, że członkowie rodziny ujawniają swoje najgorsze cechy, raniąc się wzajemnie i nie potrafiąc dać sobie ukojenia.

W "Bogu zwierząt" podobali mi się realistycznie opisani bohaterowie, nie tylko pierwszoplanowi: zaciekawiła mnie postać nauczyciela Alice, człowieka, który każdego dnia spędza długie godziny na rozmowach telefonicznych z nastoletnią uczennicą. Czy ją kocha? A może jest tak bardzo samotny? Autorka pozostawia te pytania bez odpowiedzi.

Aryn Kyle dużo uwagi poświęciła zwierzętom- zdaje się świetnie rozumieć ich psychikę, a nawet jeśli się na tej kwestii nie zna, to na pewno konie kocha. W jej powieści konie tęsknią i cierpią zupełnie jak ludzie, a czytelnik jest w stanie w to uwierzyć.

Znajoma chciała pożyczyć "Boga zwierząt" na podróż pociągiem, ale już wiem, że to nie byłby dobry wybór: książka zdecydowanie nie należy do głupich czytadełek i poleciłabym ją raczej na spokojny wieczór spędzany w domu.



niedziela, 10 czerwca 2012

81- "Starcie królów", George R. R. Martin

wydana przez Wydawnictwo Zysk i S-ka
Lato się kończy, zbliża się Zima, czas próby dla wszystkich ludzi. Po śmierci króla Roberta Zachodnie Królestwa rozpadają się, a ich części trafiają pod panowanie różnych władców, bezprawnie mianujących się królami.

Sansa Stark zostaje narzeczoną okrutnego i głupiego Joffreya, mordercy jej ojca, marionetki w rękach królowej Cersei. Robb Stark, piętnastoletni lord Winterfell, prowadzi wojnę z licznymi wrogami, a jego bracia zostają uznani za zamordowanych. Arya Stark ukrywa się przed rządną jej krwi królową Cersei, najpierw jako chłopak, następnie jako służąca Nan.

Daenerys Targaryen wraz ze swoim khalasarem i smokami szuka sposobu na przekroczenie Wąskiego Morza, marząc o panowaniu nas Zachodnimi Królestwami.

Tymczasem Czarna Straż odkrywa, że za Murem budzą się do życia pradawne moce, wrogie mieszkańcom cywilizowanego świata...

Lektura "Starcia królów" to moje drugie i na pewno nie ostatnie zetknięcie z twórczością George'a Martina. Po przeczytaniu "Gry o tron" zaczęłam podejrzewać, że moje uczucie wobec sagi bliższe będzie miłości, niż zauroczeniu- i wszystko wskazuje na to, że miałam rację.

Chociaż książka jest bardzo ciekawa, czytałam ją długo- jej gabaryty nie sprzyjają noszeniu w torebce: ponad tysiąc stron i twarda oprawa czynią z niej raczej niebezpieczne narządzie niż lekturę nadającą się do pociągu. Dlatego w międzyczasie podczytywałam inne rzeczy, zostawiając sobie "Starcie królów" na wieczór.

Cechy, które przypadły mi do gustu w trakcie czytania pierwszej części sagi- spora ilość wątków, podrozdziały przypisane poszczególnym bohaterom- stanowiły zaletę również drugiego tomu. Chociaż tym razem na pierwszy plan wysunęły się historie innych postaci, opowieść nie straciła na atrakcyjności. Podczas lektury "Starcia królów" z największą uwagą śledziłam losy Aryi Stark, przypominającej mi nieco Ciri z "Wiedźmina" czy Achaję Ziemiańskiego: wszystkie te dziewczyny wychowywały się z mieczem w dłoni i musiały poradzić sobie w brutalnym, męskim świecie. (Trochę to feministyczne, prawda?) Na wysoką pozycję w moim rankingu ulubionych bohaterów wysunął się również Tyrion Lannister- karzeł o wielkim umyśle, skomplikowany człowiek, który nie jest jednoznacznie dobry ani zły.

Cieszę się, że czeka na mnie jeszcze pięć tomów sagi Martina. Już nie mogę się doczekać długich wakacyjnych dni spędzonych z ciężką książką w ręku i wielkim kubkiem mrożonej kawy przy boku.



niedziela, 3 czerwca 2012

80- "Fabrykantka aniołków", Camilla Lackberg

wydana przez Wydawnictwo Czarna Owca
"Fabrykantka aniołków" jest podobno ostatnią książką z kryminalnej serii Camilli. Wielka szkoda, bo powieści jej autorstwa, jak żadne inne, zaspokajały moją potrzebę przeczytania czegoś ciekawego, ale niewymagającego szczególnego wysiłku umysłowego, idealnego na weekend.

Lektura "Fabrykantki aniołków" mnie nie zawiodła. Otrzymałam to, czego się spodziewałam: wartką akcję, dobrze skonstruowaną zagadkę i ulubionych bohaterów. Zakończenie jak zwykle okazało się zaskakujące, a wątek społeczny rozbudowany, a to najczęściej wystarcza mi do szczęścia- tym razem było podobnie.

W połowie dwudziestego wieku na Valo, małej wysepce niedaleko szwedzkiej Fjallbacki, w trakcie świątecznego obiadu znika bez śladu cała rodzina. Ktoś zawiadomia policję, która na miejscu znajduje jedynie małą dziewczynkę, Eddę, płaczącą w pustym pokoju. Śledztwo niczego nie wykazuje, a kilkadziesiąt lat później Edda, lecząca rany po stracie dziecka, wraca na wyspę ze swoim mężem, chcąc wyremontować stary budynek. Pewnego dnia ktoś podpala budynek, a następnie małżeństwo pada ofiarą strzelaniny. Policja łączy obie sprawy, a w trakcie śledztwa ujawniane zostają motywy polityczne. I tu niesamowity zbieg okoliczności- Camilla Lackberg napisała w "Fabrykantce aniołków" o zamachu na jednym z głównych placów Sztokholmu, co zbiegło się w czasie z zamachem na norweskiej wyspie Utoya. Dziwne, sama autorka pisze o tym w posłowiu. Najwyraźniej nastroje antyimigranckie są w krajach skandynawskich bardzo wyraźne i stanowią naturalny wybór dla pisarzy szukających aktualnych tematów do poruszenia w swoich książkach.

Powieść przeczytałam w kilka godzin, realizując swój plan na leniwą niedzielę. Muszę przyznać, że dzień spędzony "w towarzystwie" Patricka Hedstroma, Eriki, Martina i reszty funkcjonariuszy policji był bardzo przyjemny, a opisy Fjallbacki, w której byłam niespełna rok temu, jeszcze wzmogły błogostan. Mam nadzieję, że Camilla Lackberg szybko znudzi się korzystaniem z życia i zabierze się za pisanie kolejnych książek. Do tego czasu muszę sobie znaleźć jakiś skandynawski substytut jej pisarstwa.