wydana przez Akapit Press |
Pracowanie za ścianą mieszkania Borejków ma swój urok. Dokładnie wie się, o czym pisała Musierowicz, wspominając ten czy inny balkon; zna się każdy kąt najbliższej okolicy Roosevelta 5; na Most Teatralny patrzy się każdego dnia. Wizyty fanów pisarki stanowią miłe urozmaicenie kawiarnianego życia, bo nierzadko wielbiciele organizują sobie wycieczki śladami bohaterów powieści i mają ciekawe historie do opowiedzenia.
"McDusię" czytałam dosyć długo po lekturze poprzedniej części Jeżycjady. Nie do końca kojarzyłam poszczególne postaci, gubiłam się w koligacjach rodzinnych, ale nadal świetnie się bawiłam. Perypetie ślubne Tygrysa i Adama były, jak to u Musierowicz, zabawne, a życie rodziny Borejków opisane z dużą serdecznością i ciepłem. Portret może trochę zbyt słodki, ale przyjemny.
Nastoletnia Magdusia, wielbicielka fast foodów i literacka ignorantka, przyjeżdża do Borejków na Święta. Ma uprzątnąć mieszkanie swojego pradziadka, profesora Dmuchawca. W domu na Roosevelta dowiaduje się sporo na swój temat, znajduje zrozumienie, a nawet wielbiciela. I chociaż, zraniona przez poprzedniego chłopaka, cynicznie odnosi się do kwestii uczuć, Ignacemu udaje się przebić jej pancerzyk i nawet zmusić do wysłuchania jednego czy dwóch sonetów.
Małgorzata Musierowicz zdaje się być osobą o dosyć tradycyjnych poglądach - w swoich książkach wychwala życie rodzinne, podkreśla znaczenie takich wartości, jak Bóg, uczciwość i wierność. I, chociaż dla mnie ten dydaktyzm jest odrobinkę zbyt widoczny, to myślę, że dobrze, że są na rynku takie powieści dla młodzieży. W natłoku przemocy, gwałtowności i sensacji miło się czasem skupić na obrazie pełnym ciepła i pomyśleć sobie, że gdzieś pewnie są ludzie pielęgnujący cenne tradycje i przekonania.