poniedziałek, 1 kwietnia 2013

"W syberyjskich lasach", Sylvain Tesson

Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Dobrze się czyta o trzydziestostopniowych mrozach, kiedy trzeba odśnieżać chodnik w Wielkanoc. Zima nam się w tym roku w Poznaniu przedłużyła, ale to jeszcze nic, w porównaniu ze skuwającym Bajkał majowym lodem. Różnica polega na tym, że my sobie takiej aury nie wybieraliśmy, a Sylvain Tesson na własne życzenie znosił surowe warunki syberyjskich lasów.

Francuz na pół roku zaszył się w surowej chacie nad brzegiem Bajkału. Zabrał ze sobą kilka najpotrzebniejszych do przetrwania przedmiotów (siekiera, zapałki i świece, chyba roczny zapas wódki, spirytusu i paracetamolu na kaca), ogromną skrzynię książek i zamieszkał sam, najbliższych sąsiadów mając w zasięgu kilku godzin marszu. Dni w tajdze nie obfitują w wydarzenia, autor miał więc dużo czasu na prowadzenie notatek.

Czytałam już kilka książek traktujących o samotnym życiu na dalekiej północy i "W syberyjskich lasach" należy do najsłabszych. Sylvain Tesson zupełnie mnie nie porwał, jego opowieść ciągnęła się jak śnieżne dni na Syberii - i była równie urozmaicona. Czytanie, rąbanie drewna, picie wódki - wiem, że tym zajmują się wszyscy traperzy, ale niektórzy potrafią zdecydowanie ciekawiej opowiadać o otaczającym ich świecie. U Wilka nie brakuje mądrych przemyśleń na temat życia jako takiego, w "Zewie natury" każdy dzień wydaje się być fascynujący, a u Tessona, owszem, zdarzają się interesujące fragmenty, ale całość wydaje mi się zbyt  natchniona. Być może wszyscy ludzie, którzy za jedyne towarzystwo mają dzikie zwierzęta, zaczynają pisać ckliwe zdania o gwiazdach, niebie i ogromie jeziora, ale nie wszyscy te swoje wypociny wydają drukiem.

"Nic nie może równać się z samotnością. Do szczęścia brak mi jedynie kogoś, komu mógłbym to powiedzieć." - myślę, że ten cytat z książki stanowi jej najlepsze podsumowanie. Tesson wyjechał, cieszył się ze swojego osamotnienia, ale jednocześnie tęsknił za kobietą, która została w Paryżu. Kiedy okazało się, że nie ma już do czego wracać, autor zaczął więcej pić i więcej pisać. Notatki stały się bardziej szczere i na jaw wyszedł fakt, że wyjazd na Syberię był po części powodowany strachem i niechęcią do samego siebie. W lesie łatwiej jest żyć - nie trzeba martwić się o skomplikowane relacje międzyludzkie, każdy dzień przypomina poprzednie, czas zajmuje rąbanie drewna na opał, łowienie ryb i jazda na  łyżwach. W surowych warunkach człowiek wiele dowiaduje się o swoich pokładach cierpliwości, wytrwałości i o tym, za czym tęskni. Kiedy dla autora nadszedł czas powrotu do cywilizacji, pisał, że chętnie do tego prostego życia wróci. Przesiadywanie przy oknie i kontemplowanie zmian zachodzących na powierzchni Bajkału wydawało mu się bardziej pociągającą perspektywą niż uczestniczenie w paryskiej codzienności. Najwyraźniej niektórzy z nas rodzą się eremitami.

PS: Spodobał mi się bardo fragment, w którym Tesson pisze o Rosjanach: "Słowianie mogą godzinami wpatrywać się w krople na szybach. Czasami wstają, napadają na jakiś kraj, robią rewolucję, a potem wracają marzyć u okna w przegrzanej izbie. Zimą na okrągło piją herbatę i nie chce im się wychodzić z domu." Dla kilku podobnych perełek warto przeczytać tę książkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz