Wydawnictwo Znak |
Leopold Tyrmand jest dla mnie, aż wstyd się przyznać, tylko
nazwiskiem jednego z wielu polskich pisarzy –nie czytałam żadnej z jego książek
(chociaż teraz zamierzam to nadrobić). Ale nie przeszkodziło mi to w cieszeniu
się lekturą „Jestem Tyrmand, syn Leopolda”, z której wyłania się ciekawy obraz
dwóch mężczyzn: ojca i syna, których, wbrew pozorom, łączy więcej niż tylko pokrewieństwo.
Matthew Tyrmand nie miał wiele czasu na cieszenie się tatą.
Leopold umarł, kiedy chłopiec miał kilka lat, więc nie pozostawił po sobie
licznych wspomnień, raczej mgliste obrazy i oderwane od kontekstu sceny. Nie
przeszkodziło to jednak Matthew czuć więzi z ojcem, przyznawać się do swoich
polskich korzeni i odkrywać historii rodziny.
Młody Tyrmand chciał żyć dostatnio. Dlatego wybrał zawód
maklera giełdowego i przez lata harował na Wall Street, za dużo pijąc i za mało
śpiąc. Dorobił się wrzodów, nawyku nerwowego sprawdzania indeksów giełdowych o
4 nad ranem i niezłych pieniędzy. Lubił adrenalinę, towarzyszącą jego pracy, a
o brak spektakularnych sukcesów w żatrobliwy sposób obwiniał ojca – to, że tak
długo czekał z poczęciem syna, który nie brał już udziału w złotych latach Wall
Street.
Matthew znał legendy o ojcu, ale o jego popularności
dowiedział się dopiero wtedy, gdy założył profil na Facebooku, a później
pojechał do Polski, gdzie zetknął się z fanami Tyrmanda pisarza. Trochę zdziwił
go, ale jednocześnie cieszył rozmiar uwielbienia, jakim darzony był jego tata. Teraz chce nauczyć się polskiego, żeby móc przeczytać
jego książki w oryginale, często odwiedza Polskę, wiąże się z Polkami.
„Jestem Tyrmand, syn Leopolda” to nie tylko opowieść o
poszukiwaniu korzeni, ale też o życiu młodego chłopaka, a potem mężczyzny, w
Nowym Jorku, mieście wielokulturowym, zróżnicowanym i bardzo ciekawym. Autor
lubi swoje miejsce na ziemi, docenia jego atmosferę, lubi też Amerykę i barwnie
o niej pisze. Jego wspomnienia świetnie się czyta (to pewnie zasługa
współautorki, Kamili Sypniewskiej), chwile spędzone z tą książką na pewno nie
są zmarnowane – zwłaszcza jeśli ktoś, tak jak ja, dowie się z niej więcej na
temat, ważnego przecież, pisarza.