niedziela, 31 marca 2013

"Człowiek, który pokochał Yngvego", Tore Renberg

Wydawnictwo Akcent
Urodziłam się zbyt późno, żeby pamiętać wczesne lata dziewięćdziesiąte. Kiedy bohater powieści "Człowiek, który pokochał Yngvego" afiszował się ze swoją arafatką i punkowym buntem, ja chodziłam w tetrowej pielusze; uwielbiane prze Jarlego zespoły odkryłam dla siebie po roku dwutysięcznym. Jednak wszystkie nastolatki przechodzą okres dojrzewania podobnie, bez względu na to, czy słuchają The Smiths czy Dido - wydaje im się, że mają monopol na prawdę i nie znoszą ograniczania wolności. Dlatego pewnie książka Tore Renberga jest taka dobra - w historii Jarlego każdy czytelnik może odnaleźć własne losy, a osoba dorastająca w latach dziewięćdziesiątych dodatkowo poczuje miłą nostalgię.

Człowiek, który pokochał Yngvego to Jarle Klepp, siedemnastolatek z Norwegii, dumny ze swojego buntu. Chłopak gra w początkującym zespole punkowym, w weekendy nie gardzi alkoholem i haszyszem, dyskutuje z przyjaciółmi o socjalizmie, ekologii i polityce. Wydaje się sobie bardzo dorosły, aż do momentu, kiedy do szaleństwa zakochuje się w koledze. Nowy w szkole Yngve reprezentuje wszystko, czym Jarle tak bardzo pogardza: drobnomieszczaństwo, kruchość, nieśmiałość. Pod jego wpływem chłopak zmienia się, zaczyna grać w tenisa, inaczej patrzy na swoją dziewczynę. Konflikt między wiernością wobec starych przyjaciół a niemożliwym do przezwyciężenia uczuciem do Yngvego sprawia, że Jarle zaczyna oszukiwać wszystkie osoby, na których mu niegdyś zależało. Łamie dane matce słowo, okłamuje przyjaciela, rani dziewczynę - a robi to w imię miłości, do której nie potrafi się przyznać.

Nie wiem, jak Tore Renberg to zrobił, ale napisał książkę absolutnie wyjątkową. Trudno jest określić, co sprawia, że "Człowiek, który pokochał Yngvego" urzeka od pierwszych stron. Wydaje mi się, że powieść, paradoksalnie, jest bardzo delikatna - chociaż jej bohaterowie piją, ćpają, wykrzykują swoje poglądy aż do bólu gardeł, to są wrażliwi, i tę wrażliwość można wyczuć. Jarle buntuje się, złości go bezsilność matki, ale jednocześnie mówi o niej z czułością i szacunkiem. Chłopak ma siedemnaście lat i popełnia typowe dla nastolatka błędy, lecz jest dobrym człowiekiem, potrafiącym szczerze kochać - i czytelnik mu w jego dążeniu do szczęścia kibicuje.

Kiedy ktoś pytał mnie, co czytam, odpowiadałam, że książkę o miłości. I chociaż to określenie często przynosi na myśl tani romans, to podobne skojarzenie w związku z powieścią Renberga absolutnie nie jest poprawne. W harlequinach uczucia są jednowymiarowe i oczywiste, w "Człowieku, który pokochał Yngvego" miłość ma wiele twarzy i nie dyskryminuje. Cieszę się, że autor potrafił opisać nastoletnie zakochanie bez popadania  w uniesienie czy banał, i tym samym podarował mi kilka godzin, w trakcie których wzruszenie mieszało się ze smutkiem, a czasami złością. Po to przecież czytamy książki - żeby doświadczyć całego spektrum emocji, niekoniecznie wiążących się z rzeczywistymi dramatami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz