Wydawnictwo W.A.B. |
Lubię dostawać książki w prezencie. Moja rodzina trochę
obawia się mi je dawać, twierdząc, że nie wie, co już mam, a czego nie – ale praktycznie
zawsze udaje się jej podarować mi coś, czego jeszcze kupiłam albo bardzo
chciałam przeczytać.
Ostatnio „zając” przyniósł mi „Hotel nomadów” – eseje podróżnicze,
o których nawet nie słyszałam. Sama pewnie bym ich nie wybrała, ale między
innymi na tym polega urok prezentów – czasami dostaje się coś, co wydawałoby się, zupełnie do nas nie pasuje, a jednak okazuje się bardzo trafione.
Cees Nooteboom ma specyficzny sposób pisania. Jego eseje
dalekie są od lekkich, zabawnych opowiastek – przeciwnie, ich czytanie wymaga
skupienia. Ale, kiedy przywyknie się do stylu, historie wciągają, chce się
odwrócić kolejną, a za nią jeszcze jedną stronę.
„Hotel nomadów” zawiera eseje napisane w ciągu 40 lat. W
niektórych z nich znajdziemy opis miejsc, które zapewne już nie istnieją – w każdym
razie nie w stanie, w jakim zastał je Nooteboom. Inne opowiadają o sprawach nie
podlegających zmianom, więc nadal, po kilkudziesięciu latach, aktualnych.
W książce czytelnik znajdzie opowieści o Wenecji, wyspach
Aran czy Japonii, a także całą część o Hiszpanii, wyraźnie ukochanej przez
autora. Bardziej podobała mi się pierwsza połowa, zróżnicowana i dowcipna – ale
i w drugiej nie brakuje ciekawych historii. Przypadły mi też do gustu zdjęcia,
których wydawca nie poskąpił – moim ulubionym jest to ukazujące mnicha z
taczką.
„Hotel nomadów” jest dobrą propozycją dla osób ciekawych
świata, których nie przeraża trudny styl pisania. Raczej nadaje się na spokojne
wieczory w fotelu, niż do podczytywania w tramwaju – choć zdeterminowany czytelnik
da radę zatopić się w świecie opisywanym przez Nootebooma nawet na kilka minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz