środa, 14 maja 2014

„Hotel nomadów”, Cees Nooteboom


Wydawnictwo W.A.B.

Lubię dostawać książki w prezencie. Moja rodzina trochę obawia się mi je dawać, twierdząc, że nie wie, co już mam, a czego nie – ale praktycznie zawsze udaje się jej podarować mi coś, czego jeszcze kupiłam albo bardzo chciałam przeczytać.

Ostatnio „zając” przyniósł mi „Hotel nomadów” – eseje podróżnicze, o których nawet nie słyszałam. Sama pewnie bym ich nie wybrała, ale między innymi na tym polega urok prezentów – czasami dostaje się coś, co wydawałoby się, zupełnie do nas nie pasuje, a jednak okazuje się bardzo trafione.

Cees Nooteboom ma specyficzny sposób pisania. Jego eseje dalekie są od lekkich, zabawnych opowiastek – przeciwnie, ich czytanie wymaga skupienia. Ale, kiedy przywyknie się do stylu, historie wciągają, chce się odwrócić kolejną, a za nią jeszcze jedną stronę.
„Hotel nomadów” zawiera eseje napisane w ciągu 40 lat. W niektórych z nich znajdziemy opis miejsc, które zapewne już nie istnieją – w każdym razie nie w stanie, w jakim zastał je Nooteboom. Inne opowiadają o sprawach nie podlegających zmianom, więc nadal, po kilkudziesięciu latach, aktualnych.

W książce czytelnik znajdzie opowieści o Wenecji, wyspach Aran czy Japonii, a także całą część o Hiszpanii, wyraźnie ukochanej przez autora. Bardziej podobała mi się pierwsza połowa, zróżnicowana i dowcipna – ale i w drugiej nie brakuje ciekawych historii. Przypadły mi też do gustu zdjęcia, których wydawca nie poskąpił – moim ulubionym jest to ukazujące mnicha z taczką.

„Hotel nomadów” jest dobrą propozycją dla osób ciekawych świata, których nie przeraża trudny styl pisania. Raczej nadaje się na spokojne wieczory w fotelu, niż do podczytywania w tramwaju – choć zdeterminowany czytelnik da radę zatopić się w świecie opisywanym przez Nootebooma nawet na kilka minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz