piątek, 23 listopada 2012

"Kolekcja piękności", Whitney Otto

Wydawnictwo Muza
Czasami zdarza się czytać daną książkę w idealnym, jakby specjalnie do tego wybranym momencie życia. Być może mamy skłonność do wynajdowania w literaturze czy muzyce motywów pasujących do naszej sytuacji - w innej chwili nie zwrócilibyśmy na nie uwagi, ale akurat dzisiaj wydają się napisane właśnie dla nas, żebyśmy mogli znaleźć pocieszenie albo chociaż zyskać pewność, że nie jesteśmy w swoich uczuciach osamotnieni. Może. Lubię jednak myśleć, że z książkami jest jak z ludźmi - wpadamy na nie wtedy, gdy ich potrzebujemy.

"Kolekcja piękności" ma w sobie coś specjalnego. Pociąga mnie jej rytm; pomimo bardzo wielu opisanych w niej zdarzeń, często nieprzyjemnych, tchnie spokojem. Jej bohaterowie doświadczają pełnego spektrum uczuć: miłości, czasami odwzajemnionej, częściej niespełnionej, smutku, rezygnacji, radości, samotności. Ile postaci, tyle historii, a każda z nich jest wyjątkowa.

Tytuł powieści odnosi się do japońskiej sztuki graficznej: zbioru ilustracji, przedstawiających piękne kobiety. Ich życie, często niełatwe, stanowiło inspirację dla artysty, tak, jak egzystencja grupy przyjaciół natchnęła Elodie, jedną z bohaterek książki, do tworzenia notatek. Dzięki jej zapiskom poznajemy młodych, dwudziesto- i trzydziestoletnich mieszkańców San Francisco, spotykających się w ulubionej herbaciarni, gdzie można też wypalić skręta, obejrzeć spektakl erotyczny albo po prostu siedzieć i obserwować ludzi, jak czyni narratorka. Opisuje historie ludzi, którzy "dryfują na fali przyjemności", czując jednocześnie niespełnienie i, pomimo deklaracji o chęci prowadzenia wolnego, beztroskiego życia, szukają czegoś więcej.

Elodie opowiada o porzuconych marzeniach, straconych szansach i zatraceniu. Pisze między innymi o Jelly, pięknej dziewczynie, która tak bardzo kocha Pirouza, emigranta, że bierze z nim ślub, wiedząc, że on wykorzystuje ją, żeby móc zostać w kraju i przebywać w pobliżu kobiety, w której się zadurzył. Wspomina też o Miszy, chłopaku o nieprzeciętnej urodzie, ale przeciętnym umyśle i miernych zdolnościach, wypromowanym na wielkiego artystę, którego w końcu męczy blichtr i brak sensu.

Sama Elodie cieszy się pozorną wolnością: nie ma stałej pracy ani nawet mieszkania, opiekuje się kolejnymi domami, przebywając wśród obcych przedmiotów. Brak zobowiązań i możliwość ucieczki tak naprawdę oznaczają przymus szukania kolejnych zleceń; dziewczyna tęskni za stałością i poczuciem bezpieczeństwa, a jedyny niezmienny element stanowią w jej życiu wizyty w herbaciarni, gdzie oddaje się tworzeniu swoich sekretnych notatek. Jako doskonały słuchacz poznaje historie przyjaciół i dalszych znajomych, a potem przelewa je na papier, wzorując się na japońskich "zeszytach spod poduszki".

"Kolekcja piękności" to książka ładna - jej język jest staranny, a konstrukcja przemyślana. Dla mnie stanowi ona dobrą lekturę na jesienno-zimowe miesiące, kiedy łatwiej jest pogrążyć się w nastroju melancholii, razem z bohaterami płakać nad zawiedzionymi nadziejami i miłością, która się skończyła. Kiedy za oknem jest mgła, a w sercu też niezbyt słonecznie, jestem skłonna dzielić smutek postaci; na szczęście Whitney Otto daje też powody do zadowolenia, chociażby dostarczając tylu wzruszeń.

2 komentarze:

  1. Dzisiaj wypożyczyłam tę książkę - przyciągnęła mnie jej oryginalna forma. Pora roku się zgadza, bo wieczory są coraz bardziej jesienne. Zobaczę, jakie będą wrażenia po lekturze. Miło było o niej przeczytać! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że recenzja do czegoś się przydała. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń