niedziela, 5 maja 2013

"We własnym gronie", Mari Jungstedt

Wydawnictwo Bellona
"We własnym gronie" to typowe wakacyjno- wekendowe czytadełko, które działa odprężająco, a nie wymaga wysiłku intelektualnego. Bardzo lubię skandynawskie kryminały, ale akurat ten nieszczególnie mnie zachwycił - owszem, szybko go połknęłam, ale już go prawie nie pamiętam. Daleko mu do powieści Camilli Lackberg czy Stiega Larssona.

W czasie letnich wakacji na Gotlandii odbywa się kurs archeologiczny. Pewnego wieczora w tajemniczych okolicznościach ginie jedna z uczestniczek, Holenderka Martina. Jej ciało zostaje odnalezione przez spacerowicza, a lekarz sądowy stwierdza obrażenia wskazujące na tzw. trojaką śmierć - przez utopienie, powieszenie oraz przecięcie tętnicy nożem. Krew dziewczyny została zebrana, a policja podejrzewa, iż ktoś używa jej do odprawiania jakiegoś rytuału. Czy na wyspie działają okultyści, czy po prostu sprawca ma poważne zaburzenia psychiczne? Gotlandzka policja oraz dziennikarze starają się rozwikłać zagadkę, zanim dojdzie do kolejnej zbrodni.

Książka nie jest źle napisana ani nudna, ale dosyć nijaka. Tym bardziej irytują mnie zamieszczone na okładce peany i zapewnienie, że Mari Jungstedt posiada talent porównywalny z najlepszymi szwedzkimi czy norweskimi pisarzami. Ale mimo wszystko "We własnym gronie" czyta się nieźle i dlatego polecam ją jako przyzwoitą lekturę na wolne popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz