czwartek, 17 kwietnia 2014

„Płetwa rekina i syczuański pieprz. Słodko – kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin”, Fuchsia Dunlop

Wydawnictwo Świat Książki
Jeśli ktoś lubi oglądać programy kulinarne takie jak „Bizarre foods”, na pewno będzie zadowolony z wyboru „Płetwy rekina i syczuańskiego pieprzu” jako kolejnej lektury. Fuchsia Dunlop bije znanych z telewizji kucharzy na głowę, jedząc rzeczy, które z pozoru nie nadają się nie tylko do konsumpcji, ale w zasadzie do wykorzystania w żaden sposób. Jednak, jak autorka przyznaje, w Chinach staje się absolutnie wszystkożerna – a to sprawia, że książka bywa naprawdę obrzydliwa.

Fuchsia Dunlop jako dwudziestokilkulatka z braku innego pomysłu na życie pojechała do Chin, gdzie miała prowadzić badania antropologiczne i uczyć się języka. Po pierwszych miesiącach pobytu w świecie, który różnił się od Anglii pod każdym względem, kobieta pokochała Syczuan i postanowiła zostać, porzucając antropologię i poświęcając się kulinariom.

Chiny są wyjątkowe pod wieloma względami: kultury, polityki, a ponad wszystko kuchni. Ich mieszkańcy jedzą prawie wszystko, co da się usmażyć w woku (niewiele produktów czy stworzeń nie spełnia tego wymogu), ceniąc „gumowatość” niektórych kęsków, ciesząc się śliską, oporną strukturą i delikatnym smakiem innych. Bawią się konsystencjami, tworzą doskonałe imitacje trudno dostępnych potraw z pospolitych składników. I, co trzeba im przyznać, rzadko marnują jakiekolwiek kawałki zwierząt czy roślin. Dla młodej Angielki, lubiącej jeść, te przygody kulinarne warte były wyrzeczeń i nieprzyjemności, a Dunlop stała się z biegiem czasu jedną z najbardziej znanych autorek książek dotyczących kuchni poszczególnych regionów Chin.

Szczerze mówiąc, czytałam „Płetwę rekina i syczuański pieprz” z zabawnym uczuciem obrzydzenia i podziwu jednocześnie. Opisy targów i dokonującej się na nich codziennej rzezi, a także postrzegania zwierząt jako przedmiotów poruszyły mnie do żywego; przepisy na trepangi zaciekawiły (co to w ogóle jest?); opowieści o zmaganiach autorki z wyjątkowo okropnymi potrawami bawiły. Wyobrażając sobie dania składające się z gumowatych ścięgien czy cały króliczych główek wahałam się między odruchem wymiotnym a chęcią spróbowania podobnych specjałów. Fuchsia w swoich badaniach była nieustraszona, za co ją podziwiam, chociaż zdecydowanie nie pochwalam zjadania rzadkich, zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt (w ogóle żadnych zwierząt, ale zdaje się, że trudno jest być wegetarianinem w Chinach, a jeśli ktoś chce opisać kuchnię tego kraju, nie może stronić od jedzenia 90% składników). Sama autorka pod koniec książki pisze o wyrzutach sumienia, jakie zaczęły jej z czasem towarzyszyć – dotyczyły nie tylko przykładania ręki do tępienia ostatnich przedstawicieli niektórych gadów czy ryb, ale również nieumiarkowanego jedzenia i marnowania dużych ilości pożywienia, podczas gdy część obywateli kraju cierpi głód.

Dunlop jest dobrą pisarką, opowiadającą o swoich doświadczeniach z dużą swobodą i dystansem. W „Płetwie rekina i syczuańskim pieprzu” skupia się nie tylko na kulinariach – opisuje też same Chiny, ich krajobrazy, ludzi i kulturę. Tworzy kompleksowy obraz niezwykłego kraju, który, po przeczytaniu książki, sama chciałabym zobaczyć. Na pewno nie zjadłabym łapy niedźwiedzia, ale z przyjemnością wypiłabym czarkę herbaty, spacerując po starych uliczkach Yangzhou.

1 komentarz: