wydana przez wydawnictwo Noir sur Blanc |
Nie znałam wcześniej twórczości Henry' ego Millera, więc nie wiedziałam, czego się po tej książce spodziewać. Opis na okładce sugeruje, że jest to dzieło bardzo zabawne- i rzeczywiście, chwilami śmiałam się w głos. Mój ulubiony fragment dotyczy gotowania potrawki z pingwina- egzotyką dorównuje niemal znalezionemu w innej książce opisowi posady dozorcy wieloryba.
Ale chociaż w "Big Sur..." nie brakuje humorystycznych wątków, to są też całe rozdziały dotyczące poważnych spraw- i już sama nie wiem, które części wolę.
Książka opisuje życie autora w małej miejscowości w Stanach Zjednoczonych, na początku lat czterdziestych dwudziestego wieku. Big Sur stanowi dla pisarza osobisty raj na ziemi, chociaż nie mieszka się tam łatwo- dokuczają warunki pogodowe, spora odległość od cywilizacji i goście, pojawiający się bez zapowiedzi albo zostający w gościnie zbyt długo. Zwłaszcza jeden z przyjaciół Millera, Moricand, dziwak, oryginał, astrolog, sprawia problemy i nie chce się wyprowadzić. Ale czym są te niedogodności, jeśli można mieć dziką przyrodę dookoła, życzliwych sąsiadów w pobliżu, czas na pisanie i inspirujących ludzi wpadających z wizytą? Pisarzowi zazwyczaj wystarcza to do szczęścia, a codzienność w Big Sur jest na tyle ciekawa, że zasługuje na własną książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz