poniedziałek, 21 maja 2012

78- "Twierdza Beaufort", Ron Leshem

wydana przez Wydawnictwo W.A.B.
Nie znoszę filmów wojennych. Oglądanie ludzkiego cierpienia w takiej skali przyprawia mnie o mdłości, głosy wyjących na polu bitwy żołnierzy nie dają później spać. Inaczej sprawa ma się z książkami: może nie jest to mój ulubiony gatunek, ale kilka powieści wojennych zapadło mi głęboko w pamięć, a ich lektura nie sprawiała przykrości.

"Twierdzę Beaufort" kupiłam przypadkiem, sięgając na półkę z literaturą izraelską. Zachęciły mnie wymienione na okładce nagrody, które autor otrzymał za swój literacki debiut i szybka lektura pierwszej strony,która zaciekawiła mnie tak bardzo, że miałam ochotę od razu przeczytać całość.

Bohaterowie "Twierdzy Beaufort" są młodymi chłopakami, odbywającymi służbę wojskową w zapomnianej przez Boga i ludzi (z wyjątkiem członków Hezbollahu) twierdzy w Libanie. Placówka ta ma stanowić ostatnią linię obrony przed granicą izraelską, a jej kluczową pozycję potwierdzają ciągłe ataki ze strony wrogiej armii. W takich warunkach, przebywając całe dnie pod ziemią, pod grubą warstwą betonu, z prysznicem dostępnym raz na dwa tygodnie, z wychodkiem poza bezpieczną strefą, mężczyźni doświadczają strachu i tęsknoty, wątpią w słuszność swojej misji i ponad wszystko pragną przeżyć. Mierzą się ze śmiercią i kalectwem kolegów, nie mają gwarancji, że wrócą do domu. Ale w trakcie służby odkrywają też prawdziwe znaczenie przyjaźni, lojalności i posłuszeństwa- oraz wszelkie możliwe sposoby pozwalające zachować zdrowie psychiczne i zabić czas.

Z lektury najlepiej zapamiętałam dwie rzeczy. Po pierwsze, grę, w którą grają żołnierze po śmierci kolegi: "on już nie". Każdy z nich musi wymyślić coś, czego nieżyjący już nigdy nie zrobi: on już nie będzie miał dzieci, nie wypije kawy z dziewczyną, nie pokłóci się z przyjacielem. Ładny sposób na radzenie sobie ze stratą, prawda?
Po drugie, napięcie, towarzyszące bohaterom (i, siłą rzeczy, czytelnikowi) bez chwili przerwy, nie malejące ani w ciągu dnia, ani w nocy, pozwalające zachować czujność, ale wykańczające psychicznie. Żołnierze stacjonowali w twierdzy po kilka miesięcy, czasami bez przepustek. Ciekawe, jak długo można tak żyć, zanim się zwariuje?

Myślę, że na długo pozostaną mi w pamięci niektóre sceny- takie, jak ta, w której palestyńscy demonstranci sikają na zdjęcie poległego żołnierza, na oczach jego kolegów. Albo ta opisująca poszukiwania urwanej przez rakietę głowy jednego z zabitych, którą trzeba było znaleźć ze względu na matkę chłopaka.
Podobnych obrazków w książce nie brakuje.Może nie jest to ładne, ale myślę, że prawdziwe i chociażby dlatego myślę, że powieść warto przeczytać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz