Wydawnictwo Zysk i S-ka |
W "Krwi i złocie" Tyrion nie narzeka na nudne życie, Rob nadal walczy, a Arya ucieka, zmieniając jedynie kompanów. Sansa męczy się na dworze Lannisterów, a Dany dokonuje kolejnych podbojów, co okazuje się trudniejsze i bardziej brzemienne w skutki, niż sobie wyobrażała. Jamie przechodzi metamorfozę - może nie staje się kryształowym rycerzem w lśniącej zbroi, ale daje się poznać jako osoba przynajmniej po części dobra. Ważną rolę odgrywa też Brienne z Tarthu, moja kolejna ulubienica.
Martin w tym tomie sagi pokazuje dwa oblicza: z jednej strony jest szczodry i nie skąpi czytelnikom ciekawych wątków, rozbudowując niektóre, znane już historie i wprowadzając nowe; z drugiej strony irytuje swoim zapamiętałym zabijaniem bohaterów. Jednego nie można mu odmówić: wywołuje silne emocje, pozytywne i negatywne - i wszyscy o nim mówią! Jego saga jest na tyle hipnotyzująca, że bez zastanowienia kupuję kolejne części, zapełniając półkę i opróżniając portfel. Nie wyobrażam sobie dłuższego rozstania ze Starkami i Lannisterami, odcięcia od informacji o smokach Daenerys i losach tchórzliwego Sama. Kibicuję Wolnym Ludziom, jednocześnie trzymając kciuki za Czarną Straż, co chyba zakrawa na brak logiki, ale wcale się tym nie przejmuję. Świat Martina mnie pochłonął i jeśli robię jakieś przerwy w czytaniu, to tyko dlatego, że muszę też spełniać obowiązki i chcę spotykać się z bliskimi. Ten stan potrwa jeszcze do czasu skończenia trzech kolejnych tomów - a potem chyba wpadnę w potężne przygnębienie, do czasu pojawienia się nowej literackiej miłości. Oby ten moment nadszedł jak najpóźniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz