niedziela, 30 czerwca 2013

"Uczta dla wron. Cienie śmierci", George R.R. Martin

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Ta część sagi jest chyba najsłabszą ze wszystkich, jakie do tej pory przeczytałam. Brakowało mi ulubionych bohaterów, a chociaż Martin wprowadził nowych, to nie są oni tak ciekawi - być może na razie. Na pewno kupię kolejny tom w najbliższych dniach, więc na dalsze losy postaci nie będę musiała długo czekać - dlatego książki mają przewagę nad serialem!

W "Cieniach śmierci" podoba mi się rozwinięcie wątku Brienne - wyjątkowo ją lubię, bo chociaż nie grzeszy urodą ani wybitnym intelektem, to jest silną kobietą, wierną swoim ideałom. Uparta, czasami wbrew rozsądkowi, samodzielna - kogoś mi przypomina. Ciekawa jestem, jak potoczy się jej historia.

Co się dzieje z Tyrionem?! Martin w poprzednim tomie zaostrzył mój apetyt, a teraz nie chce mnie nakarmić. Bardzo to frustrujące, no i wiadomo, że jak czytelnik głodny, to zły - ale w tym przypadku jestem skłonna autorowi wybaczyć, bo spodziewam się zadośćuczynienia i wspaniałej uczty.

Podobnie sprawa wygląda z wątkiem Daenerys: poza plotkami na dworze Lannisterów, o Matce Smoków ani słowa!  A Bran? Czy chłopak nadal żyje? Znając upodobanie pisarza do uśmiercania kolejnych postaci, można spodziewać się zwłok na pierwszej stronie kolejnej książki...

W tej "Cieniach śmierci" pojawiają się kolejne nazwiska i rody do zapamiętania, dowiadujemy się o nowych intrygach i starych zatargach - krótko mówiąc, wszystko wygląda tak, jak powinno wyglądać w każdym porządnym epickim dziele. Martin pozostaje Martinem, jego książki nadal mnie porywają, a niedopowiedzenia tylko sprawiają, że mam ochotę na więcej. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, jutro zacznę kolejny tom. Ciekawe, czym mnie zaskoczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz