niedziela, 7 lipca 2013

"Jeść przyzwoicie. Autoeksperyment", Karen Duve

Wydawnictwo Czarne
Gdyby ludzie widzieli na swoich talerzach nie produkt ostateczny - na przykład apetyczny comber - ale słodkiego, puchatego królika, pewnie nie sięgaliby tak chętnie po mięso. W naszej świadomości kawałek fileta rzadko łączy się z krową, kurczakiem czy prosięciem, dla własnego komfortu wolimy nie zastanawiać się, czy nasz stek zawsze był stekiem. Dla mnie dosyć wcześnie oczywistym stał się fakt, że ulubiony sos boloński składa się między innymi z mięśni różowej świnki i jako dziecko oświadczyłam rodzicom, że za bardzo lubię zwierzęta, żeby je jeść. Od tego czasu moja dieta zmieniała się, miałam bardziej i mniej ortodoksyjne okresy - od wegańskiego, po "normalny", kiedy zdarzało mi się ze smakiem pochłonąć kawałek kurczaka albo sarniny. W tym modelu wytrzymałam jednak tylko kilka tygodni, uświadamiając sobie, że mięso to mięso, nieważne, czy pochodzi od "szczęśliwych" zwierząt. Poglądy trudno jest zmienić, zwłaszcza, jeśli wynikają one z przekonać etycznych - i mi też się to nie udało, na szczęście.

Karen Duve poszukiwała sposobu na to, żeby poprzez swoje zwyczaje żywieniowe wyrządzać światu jak najmniej szkód. Zastanawiała się, jak daleko trzeba się posunąć w ascezie, żeby jeść przyzwoicie - i w ramach eksperymentu po dwa miesiące stosowała dietę opartą na produktach bio, wegetariańską, wegańską (przez dwukrotnie dłuższy okres) i w końcu frutariańską. Książka "Jeść przyzwoicie" stanowi dokument, opisujący jej próby.

Działania autorki nie ograniczały się tylko do wyboru produktów spożywczych - kobieta chciała zanurzyć się w stylu życia charakterystycznym dla wegan czy frutarian, pozbywając się zakazanych skórzanych pasków i innych części garderoby, kosmetyków testowanych na zwierzętach i powstrzymując się od przycinania roślin w ogródku czy jazdy konnej. Szczerze mówiąc, podziwiam ją za konsekwencję.

Duve w czasie trwania eksperymentu czytała - i przytaczała - wszelkie dostępne artykuły dotyczące masowej hodowli, funkcjonowania rzeźni czy zmian klimatu. Wiele z zebranych materiałów zdecydowanie nie nadaje się dla wrażliwych czytelników - opisane warunki produkcji mięsa i uboju potrafią zaszokować nawet wegetariankę z kilkunastoletnim stażem.
Autorka przyjęła zdecydowane stanowisko w sprawie przemysłu mięsno-nabiałowego i opowiedziała się przeciwko stosowanym praktykom produkcji, podkreślając ogrom cierpienia zadawanego zwierzętom na każdym jej etapie. Jej teksty nie przypominają jednak nawiedzonych broszur organizacji proekologicznych - owszem, nie brakuje w nich emocji, ale argumenty są rzeczowe, a kobieta podkreśla, że sama, pomimo posiadanej wiedzy, miała czasami ochotę na kotleta.

Z każdym kolejnym miesiącem swojego eksperymentu pisarka głębiej wnikała w problem etycznego jedzenia. Na etapie wegańskim odkryła smutną prawdę o przemyśle mleczarskim - z wielu rzeczy ja również nie zdawałam sobie sprawy. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie spojrzeć w oczy krowie z fermy mlecznej, wiedząc, że odebrano jej cielaka, najprawdopodobniej stoi całe życie na szczelinowej podłodze raniącej jej kopyta, na mikroskopijnej przestrzeni, z obolałymi wymionami. Wcale nie lepiej wygląda wegetacja - bo trudno użyć słowa "życie" - kur niosek. Stłoczone po kilka w klatkach, na drucianych siatkach, wyskubujące sobie pióra, z obciętymi dziobami.  Pod wpływem lektury "Jeść przyzwoicie" zaczęłam na poważnie zastanawiać się nad przejściem na weganizm. Do tej pory dieta beznabiałowa wydawała mi się trudna do przestrzegania, droga i czasochłonna - ale myślę, że w sytuacji, kiedy jedzenie mięsa i nabiału nie decyduje o przetrwaniu, stanowi sensowną i etyczną opcję.

Karen Duve nie poprzestała na odstawieniu wszelkich produktów odzwierzęcych - poszła o krok dalej i została frutarianką. Przez dwa miesiące żywiła się tylko tymi owocami, warzywami i orzechami, które można zebrać bez uszkadzania całej rośliny, w myśl zasady, że nie wolno krzywdzić żadnej żywej istoty. Ta filozofia wydała jej się zbyt radykalna, a dieta - monotonna. Nie bez powodu frutarian jest na świecie tak niewielu.

Książka "Jeść przyzwoicie" mnie porwała. Nie tylko ze względu na tematykę bliską mojemu sercu - również dzięki talentowi autorki, która potrafiła ważny problem opisać w sposób rzeczowy, ale nie bezosobowy. Karen Duve jest świetną pisarką, zręcznie balansującą pomiędzy śmiechem a szlochem. Jestem jej wdzięczna za odwołanie się do moralności czytelnika bez wygłaszania wykładów, które mało kogo przekonują. Być może ktoś po przeczytaniu tej książki zastanowi się nad swoją dietą i wpływem, jaki wywiera na środowisko; nie wiem, czy takie były intencje autorki, ale podejrzewam, że udało jej się wzbudzić wyrzuty sumienia u wielu osób. I chwała jej za to!

Jeszcze jedna sprawa - zazwyczaj czytam posłowia bez entuzjazmu, ale tekstem Karoliny Kuszyk jestem zachwycona. Lektura tych kilku stron doprowadziła mnie do łez, bo autorka pisze bardzo sugestywnie i obrazowo. Opowiada o polskich realiach, mówi o tym, że w naszym kraju wcale nie jest lepiej, niż w Niemczech. Wręcz przeciwnie, Polska ma jeszcze sporo do zrobienia w kwestii odpowiedniego traktowania zwierząt hodowlanych - a my powinniśmy zadać sobie pytanie, czy chcemy być, jak to ujmuje autorka, infantylnymi konsumentami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz