Wydawnictwo Zysk i S-ka |
Tytułowy chłopiec to niekoniecznie dwunastoletni Marcus - dziwny, trochę zagubiony, syn hippiski, który nie zna się na sporcie, z muzyków najbardziej ceni Joni Mitchell i nosi czarne półbuty. To określenie można z łatwością odnieść do Willa - mężczyzny po trzydziestce, żyjącego z tantiem za piosenkę napisaną przez jego ojca, świetnie znającego najnowsze trendy w modzie, muzyce popularnej i clubbingu, samolubnego i niedojrzałego uczuciowo. Pewnego dnia Will postanawia pójść na spotkanie samotnych rodziców, licząc na to, ze pozna tam interesującą kobietę. Udając, że sam ma kilkuletniego syna, zawiera znajomość z Suzy, która czasami pomaga swojej przyjaciółce w opiece nad Marcusem. Splot niezbyt szczęśliwych wydarzeń sprawia, że mężczyzna i chłopiec zaczynają spędzać ze sobą dużo czasu. Will pomaga Marcusowi stać się bardziej cool; Marcus uczy Willa myślenia o kimś innym poza sobą.
Powieść Nicka Hornby'ego to przyjemna historia o grupie nieprzystosowanych mieszkańców Londynu. Ich dziwactwa są czasami zabawne, innym razem przygnębiające, a ich problemy powszechne na każdej szerokości geograficznej. Will, chociaż tak naprawdę jest egoistą i nierobem, budzi sympatię, podobnie Marcus, jego matka i budząca strach przyjaciółka Ellie. Ich życie nie jest łatwe, ale wspólnie udaje im się jakoś przez nie przejść, ograniczając straty do akceptowalnego poziomu. I nawet jeśli czasami coś się wali, łatwiej to znieść, mając wokół siebie grupę osób, których nic już nie dziwi, gotowych udzielić wsparcia w najdziwniejszych sytuacjach.
Książka "Był sobie chłopiec" czyta się w zasadzie sama. Zabawne dialogi i barwne postaci stanowią jej największe atuty, sprawiając, że można ją zaliczyć w poczet poprawiaczy humoru. Tylko jedna rzecz mi się nie podoba, ale to już nie wina autora, tylko wydawcy - nie lubię, kiedy okładkę zdobi zdjęcie z filmowej adaptacji, wolę, żeby to moja wyobraźnia wykreowała wizerunek bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz