wtorek, 25 lutego 2014

„Swobodny upadek, jak we śnie”, Leif GW Persson


Wydawnictwo Czarna Owca

Czytałam tę powieść na raty: część przed wyjazdem w góry, część po. I nie mogłam się doczekać sięgnięcia po nią po powrocie, bo byłam bardzo ciekawa, jak skończy się ta zawikłana historia.

Kto zabił Olofa Palmego? Dlaczego dwadzieścia lat wcześniej, bezpośrednio po jego zamordowaniu, policji nie udało się zatrzymać winnego? Wygląda na to, że ktoś umiejętnie manipulował śledczymi, podsuwając im fałszywe tropy i żonglując dowodami.

Przestępstwo ma się przedawnić, więc zespół Larsa Johanssona ma ostatnią szansę na znalezienie odpowiedzi na pytanie o to, jak doszło do legendarnego zabójstwa - i kto za nim stoi. Holt, Mattei i Lewin tworzą zgraną grupę, uzupełniając się i, kiedy trzeba, przekraczając granice prawa – a w końcu, jak to w książkach, docierając do prawdy. U Perssona nie ma jednak hollywoodzkiego zakończenia, co według mnie działa na plus. Po co kolejny raz opowiadać o tym, że dobro zwycięża, skoro życie rzadko pisze czarno-białe scenariusze?

„Swobodny upadek, jak we śnie” wydał mi się najciekawszą ze wszystkich części trylogii. Może dlatego, że przyniósł rozwiązanie kryminalnej zagadki, a może za sprawą bohaterów? Szczególnie polubiłam dwie policjantki: Mattei i Holt – nieustępliwe, sprytne, rzadko pokorne. Obu Persson dał prawdziwie ludzkie zachowania i dylematy, dzięki którym łatwo się z nimi identyfikować.

Obraz Szwecji i szwedzkiej policji, wyłaniający się z powieści, daleki jest od ideału. Są tu przekręty, przekupstwa, ludzie małostkowi i ci po prostu głupi. Ale jest też umiłowanie porządku, sympatyczne zwyczaje i pochwała życia rodzinnego. Ktoś się kiedyś śmiał, że Skandynawia musi być przerażająca, skoro jej pisarze tak lubują się we wszelkiego rodzaju zbrodniach – ale pomijając morderstwa, książki powstające na Półwyspie ukazują całkiem przyjemny obraz społeczeństwa i kraju, do którego chciałoby się pojechać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz