Wydawnictwo Pascal |
Simkins pisze dobrze, ale jakby... nudnawo. Teoretycznie przytacza zabawne historie i rzeczywiście, kilka razy się uśmiechnęłam - ale to mi nie wystarczyło. Książka jest w porządku, ale taka recenzja raczej nikogo nie zachęci, prawda?
Michael Simkins za namową żony wyrusza na samotny podbój Francji, przez kilka miesięcy podróżując francuskimi pociągami, jedząc w bistro, śpiąc w hotelach i pensjonatach. Stara się zanurzyć w kulturze, czasami modyfikując plany pod wpływem impulsu i podejmując dosyć brawurowe kroki, takie jak udział w paryskim tygodniu mody (przypominam, że mowa o Angliku noszącym wygodne, workowate spodnie, sandały i panamę). Autor zwiedza większość miejsc, które wypada zobaczyć, jadąc do Cannes (pałac festiwalowy jest brzydki), Bordeaux (wino ma kwaśny smak) i Lourdes (te tłumy!). Skrzętnie opisuje swoje wrażenia, spotkanych ludzi i obejrzane miasta, przyjmując lekki, żartobliwy ton.
Nie zaskoczę pewnie nikogo pisząc, że pod koniec podróży Simkins, wcześniej sceptycznie nastawiony do wszystkiego, co francuskie, zmienia zdanie i docenia uroki kraju. Cóż, brawa dla niego. Szkoda tylko, że czytelnicy raczej nie będą równie zachwyceni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz