piątek, 24 lutego 2012

63- "Śniadanie z kangurami. Australijskie przygody", Bill Bryson

wydana przez Wydawnictwo Zysk i S-ka
Jaką książkę najlepiej czytać, siedząc w górskiej chatce, otoczonej połtorametrowymi zaspami? Na zasadzie kontrastu- taką, w której na pierwszy plan wysuwa się obezwładniający upał, czyli na przykład "Śniadanie z kangurami".

O Australii nie wiem wiele. Kojarzy mi się z kangurami, misiami koala, Wielką Rafą, operą w Sydney i, o zgrozo, serialem "Szkoła uczuć". Zdaję sobie sprawę z tego, że to duży i pusty kraj, ale o tym, jak bardzo, przekonałam się dopiero po przeczytaniu książki Brysona.

Wspominałam już, że uwielbiam tego autora? Nie? w takim razie to musiało być fatalne niedopatrzenie. Bryson, jak nikt inny, potrafi pisać właściwie o niczym w tak zabawny sposób, że po lekturze trzeba sobie zrobić masaż mięśni twarzy, nadwyrężonych od śmiechu.

"Śniadanie z kangurami" to opis wyprawy autora do kraju, w którym już wcześniej bywał, ale nie miał okazji go zbadać- dlatego zajmują go najdziwniejsze nawet atrakcje turystyczne, jak kilkunastometrowy model homara, stojący na odludziu albo muzeum telegrafu. Oczywiście odwiedza też bardziej znane punkty: Uluru (Ayers Rock) czy Sydney, ale żadne miejsce nie wydaje mu się niegodne uwagi. On sam przyznaje jednak, że jeśli ma się do przejechania 1500 km z jednego miasta do drugiego, wszystkie preteksty do przerwania jazdy są dobre.

W książce znajdziemy wiele ciekawych faktów na temat historii Australii, dziejów "białego" osadnictwa, flory i fauny, przyprawionych humorem i okraszonych zabawnymi anegdotami. Bryson opisuje zadziwiające stworzenia, jak dorastająca do dwóch metrów (!) dżdżownica australijska czy stromatolity- komórki, od których zaczęło się życie na Ziemi; rozwodzi się też na temat słynnych australijskich postaci: podróżników, sportowców, polityków. Jego uwagę przyciąga zarówno sytuacja Aborygenów, jak kwestia wygodnego noclegu i dobrego piwa- i to chyba czyni tę książkę tak przystepną. Nie jest ani zbyt banalna, ani patetyczna, sprawy istotne i przyziemne splatają się ze sobą jak w rzeczywistości. "Śniadanie z kangurami" to kolejna, po "Zapiskach z małej wyspy" i "Zapiskach z wielkiego kraju", podróżnicza perełka.

Lektura książki Brysona uświadomiła mi dwie rzeczy: że Australia to fascynujący kraj oraz, że nie chcę tam jechać. Fascynujący, bo nigdzie indziej nie ma tylu niezwykłych zwierząt i roślin, ale ilość zabójczych stworzeń oraz panujące tam temperatury nie wydają mi się zachęcające. Potrafię sobie jednak wyobrazić, że ktoś, tak jak autor, mógłby się w tym kontynencie zakochać. Podobno mieszkańcy są uroczy, przyroda niezwykła, a wrażenia z podróży niezapomniane. Całe szczęście, że mogę o tym wszystkim przeczytać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz