„Bezsenność w Tokio” zaliczyłam do kategorii „kiepskie, ale
świetne” – książek nie najlepiej napisanych, ale ciekawych i bardzo
wciągających; irytujących przy pierwszym podejściu, ale w gruncie rzeczy
fascynujących.
Marcin Bruczkowski nie jest pisarzem i to daje się odczuć po
przeczytaniu kilku stron. Ma za to niezłą historię do opowiedzenia, co
rekompensuje nieciekawą stylistykę i ograniczone słownictwo. „Bezsenność w Tokio” to zapis wydarzeń z
dziesięciu lat spędzonych przez autora w
Japonii – jego przygód z wynajmowaniem mieszkań (albo, jak na europejskie
standardy, schowków na miotły), podróżowaniem autostopem (w miejscu, gdzie nikt
tego nie robi, więc rozbestwiony częstymi podwózkami autostopowicz zaczyna wybierać tylko auta z
klimatyzacją), nawiązywaniem bliskich znajomości z japońskimi dziewczynami,
bojącymi się staropanieństwa… Kraj Kwitnącej Wiśni jest kulturowo tak odległy
od Polski, jak, nie przymierzając, Ghana – i stanowi świetne pole do prowadzenia
badań antropologicznych. A akurat do czynienia obserwacji Bruczkowski ma spory
talent.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak żyją przeciętni
Japończycy, w jaki sposób ogrzewają swoje mieszkania, dlaczego dobiegające zza
ściany odgłosy siekania szczypiorku są tam normą i gdzie najlepiej zdobyć w
Tokio telewizor, lektura „Bezsenności w
Tokio” będzie dla Was idealna. Życie autora nie było w Japonii usłane różami,
ale nie brakowało w nim rozrywek (tradycyjnych, jak pławienie się w
koedukacyjnych gorących źródłach, i bardziej ekstrawaganckich), dobrych
przyjaciół i ciekawych odkryć. O tych i innych aspektach codzienności
cudzoziemca opowiada Bruczkowski, odmalowując obraz kraju, w którym każdy dzień
może być identyczny z poprzednim - lub wręcz przeciwnie – pełen niespodzianek. Z tych opowieści wyszła porywająca książka,
naprawdę godna polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz