poniedziałek, 4 sierpnia 2014

"Książęta highwayu", Marcin Baraniecki

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Mam pewną słabość do kierowców ciężarówek, którą zawdzięczam autostopowej podróży na południe Europy. "Tirowcy" kojarzą mi się od tego czasu z życzliwymi, pomocnymi ludźmi, którzy nie tylko podwiozą, ale i poczęstują kawą, a nawet obiadem (oraz puszczą specyficzną muzykę, pokażą zdjęcia dzieci i opowiedzą o swoim kraju). Tego europejskiego doświadczenia nie można chyba jednak przełożyć na realia amerykańskie, gdzie podobno autostopowicze zdarzają się znacznie rzadziej, więc i kierowcy zachowują się inaczej. Trackersi stanowią jednak charakterystyczną grupę, której opisania podjął się Marcin Baraniecki.

Bohaterowie "Książąt highwayu" przyjechali do Kanady z Polski. Na północy starają się zarobić na chleb, pokonując ogromne odległości wielkimi ciężarówkami, czasami nie widząc swoich rodzin przez całe miesiące, wiecznie będąc w drodze. Poczucie osamotnienia i chwile nudy to cena, jaką płaci się za uczucie wolności, za zawierane na postojach znajomości, z których niektóre przeradzają się w przyjaźnie, w końcu za niezłe zarobki. Po latach pracy w dużych firmach niektórym udaje się kupić własnego trucka i wejść na wyższy poziom, samemu będąc sobie żeglarzem i okrętem - co nie oznacza życia bez stresu, bo terminy gonią wszystkich, kanadyjskie drogi nie zawsze są przyjazne, a z zasypanych śniegiem północnych osad czasami nie da się wydostać przez długie tygodnie.

Baraniecki opowiada o życiu na emigracji w latach 80-tych i 90-tych, wspomina też o Warszawie, gdzie poznali się niektórzy bohaterowie jego książki. Robi to na tyle ciekawie, że powieść czyta się jednym tchem. Dodatkowym atutem są opisy kanadyjskich przestrzeni i mieszkańców najodleglejszych zakątków kraju. Myślę, że "Książęta highwayu" spodobają się i miłośnikom Kanady, i wielbicielom opowieści drogi; sięgnąć po nich mogą też osoby zainteresowane życiem trackerów, nie tylko amerykańskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz