Wydana przez wydawnictwo Filo |
"Jak być domową boginią..." została u nas wydana jedenaście lat po brytyjskiej premierze, ale nie starciła na aktualności. Fragmenty poprzedzające każdy przepis są dowcipne i pełne ciepła, a same przepisy jak zwykle zachęcają do stanięcia w kuchni w pełnej gotowości bojowej. Już zaznaczyłam sobie kilka stron (no dobrze, może raczej kilkanaście) , a jedną czy dwie potrawy zamierzam zrobić na Sylwestra.
Ta książka poświęcona jest głównie słodkim wypiekom- ale nie tylko, bo znaleźć w niej można też przepisy na pizzę czy grzane wino, a także cały rozdział poświęcony chlebom i inny- szeroko pojętym przetworom butelkowo- słoikowym.
Największy entuzjazm wzbudza we mnie zazwyczaj jedzenie z czekoladą; tym razem było podobnie, chociaż i w pozostałych częściach książki znalazłam fragmenty, pod wpływem ktorych zaczynało mi łakomie burczeć w brzuchu. A czytałam je zaraz po Świętach, więc naprawdę muszą być bardzo zachęcające.
"Jak byc domową boginią..." jest, ze wszystkich posiadanych przez mnie dzieł Nigelli, najbardziej "kulinarne"- więcej tu przepisów niż radosnego opowiadania o jedzeniu. Może dlatego czytałam tę książkę stosunkowo długo, fragmentami. Nie znaczy to wcale, że jest ona nieciekawa czy źle napisana, po prostu nad niektórymi przepisami trzeba się zastanowić; poza tym, nawet czekolada w zbyt dużych ilościach bywa niestrawna, lepiej ją sobie dawkować.
Zdjęcia potraw są, jak we wszystkich książkach Nigelli, piękne, ale wolałabym, żeby było ich trochę więcej- chociaż wtedy książka miałaby pewnie około pięciuset stron, zamiast prawie czterystu.
Cieszę się, że mam tę pozycję na swojej "kulinarnej" półce, na pewno będę z niej korzystać. Może nawet dzisiaj? Blacha ciepłego ciasta drożdżowego z jabłkami brzmi zachęcająco...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz