czwartek, 31 stycznia 2013

"Global nation. Obrazki z czasów popkultury", Grzegorz Kopaczewski

Wydawnictwo Czarne
W Londynie byłam raz. Wróciłam zachwycona wielokulturowością, ciągnącymi się kilometrami parkami, panującą na ulicach energią i najstarszą w mieście księgarnią, gdzie cały pokój zajmują książki podróżnicze. Zastanawiałam się, jakby to było zamieszkać w takim miejscu, codziennie jeździć metrem i piętrowymi autobusami, pracować w kawiarence i chłonąć atmosferę stolicy.

Wielu młodych ludzi miało i ma podobne myśli i dlatego tłumnie zjeżdża do Londynu, zdobywa jakąkolwiek posadę i pomieszkuje przez parę miesięcy w schroniskach. Podobnie było z Grzegorzem Kopaczewskim, dwudziestoparolatkiem z Chorzowa, który razem z grupką zaprzyjaźnionych backpackersów wynajął mieszkanie, zatrudnił się w sieciowej księgarni i korzystał z uroków miasta. Niektórzy z jego współlokatorów  mieli plany i ambicje na przyszłość, ale autor chciał po prostu przedłużyć sobie młodość, skupiając się na codzienności.

Specyfika znajomości zawieranych w takich jak Londyn metropoliach polega na ich tymczasowości: kolejne osoby przyjeżdżają, znajomym kończą się wizy (Kopaczewski opisuje czasy przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej) i nierzadko kontakt zostaje utracony. Tym bardziej chce się korzystać z każdego dnia w pełni, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzi uczucie. Zdziwiła mnie trochę historia Grzegorza i Fiony - kochali się, ale po roku dziewczyna wyjechała i już się nie zobaczyli. Smutne, ale pewnie częste w tym środowisku.

Główny wątek książki stanowi bunt pokolenia dwudziesto-, trzydziestolatków przeciwko globalizacji, sieciowym sklepom i kawiarniom. Bohaterowie gardzą Starbucksem i związaną z nim filozofią, ale jednocześnie nie stać ich na całkowitą kontestację popkultury - w efekcie zasilają szeregi pracowników różnych sieciówek. Każdego dnia obiecują sobie, że już nigdy więcej nie przygotują latte na odtłuszczonym mleku ani nie naleją pinty piwa, ale następnego poranka karnie wsiadają w autobusy i jadą do pracy.

Zmęczenie monotonią i nieudane romanse sprawiają, że Grzegorz z Bradem wyjeżdżają w podróż do Nowej Zelandii - mają wspinać się na wulkany, leżeć na plaży i odpocząć od zgiełku. Zazdroszczę im tej wyprawy, od lat marzę o tym, żeby na własne oczy zobaczyć krajobrazy rodem z "Władcy Pierścieni" - chociaż okazuje się, że nawet najpiękniejsze widoki nie są w stanie pomóc, kiedy nie widzi się celu w życiu.

"Global nation" dobrze się czyta, bo Kopaczewski pisze płynnie, posługuje się językiem swojego pokolenia i opisuje problemy charakterystyczne dla ludzi w swoim wieku, co gwarantuje autentyczność. Chętnie sięgnęłabym po inne książki jego autorstwa, zwłaszcza, gdyby opowiadał o podróżach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz