Wydawnictwo Czarne |
„Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej”
zdobyła nagrodę im. Williama Dolmana dla najlepszej książki podróżniczej. Nie
wiem, jakie było uzasadnienie jury, ale podejrzewam, że w jego tekście mogła
być mowa o niecodziennym przedsięwzięciu, o dokładnych studiach historycznych i
opisie krajów mało znanych, a bardzo ciekawych. Te cechy zwróciły moją uwagę w
trakcie czytania i pozwoliły doczytać tę niekrótką książkę do końca.
O Gujanie, Gujanie Francuskiej i Surinamie nie słyszy się
wiele. Terytoria leżące gdzieś na skraju Ameryki Południowej nie należą do
najlepiej zbadanych, chociaż mają bujną przeszłość. Kilkakrotnie przechodziły z
rąk do rąk, rządziła nimi rdzenna ludność i europejscy kolonizatorzy, wybuchały
tam wojny, bunty i krwawe powstania. Tereny zamieszkiwane przez wielonarodowościową
mieszankę do dzisiaj stanowią ciekawy, choć mało popularny cel podróży. John
Gimlette postanowił na taką wyprawę wyruszyć, opisując nie tylko swoje
doświadczenia, a również historię wszystkich odwiedzanych przez siebie krajów.
Przez wiele miesięcy jeździł autobusami, samochodami i rowerem, pływał
dłubankami i promami, przemierzał dżunglę pieszo – nie przemieszczał się chyba
tylko na grzbiecie słonia. Zobaczył stare kolonie karne w Gujanie Francuskiej, plantacje
Surinamu, miejsca zamieszek, malownicze wyspy będące więzieniami i egzotyczne
stolice. Poznał niesamowite opowieści o niewolnikach z Afryki i porwanych
członkach miejscowych plemion, ale także o pewnym szalonym podróżniku, samotnie
przemierzającym dzikie ostępy tropikalnego lasu. Gimlette wykonał ciężką,
pracochłonną i godną podziwu pracę, zbierając materiały do swojej książki, a
potem tworząc opowieść, którą chce się czytać.
Czytelnik dzięki lekturze „Dzikiego wybrzeża” zdobywa wiele
informacji na temat mało znanych terenów, ale i przenosi się w wyobraźni do
zupełnie innego świata, gdzie ludzie nadal boją się krwiożerczych rzecznych
małp, oceniają się na podstawie procentowej ilości krwi białej i czarnej w
krwiobiegu i każdego dnia walczą z puszczą o kawałek ziemi, na której mogą
wyhodować rośliny uprawne. Dla przeciętnego Polaka jest to pewnie podróż
niesamowita, ale tym ciekawsza – a że jedyny wysiłek, jaki trzeba w jej trakcie
podjąć, polega na odwracaniu kolejnych stron, myślę, że sporo osób mogłoby się
pokusić o taką wyprawę palcem po mapie. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz