niedziela, 22 grudnia 2013

„Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej”, John Gimlette


Wydawnictwo Czarne

„Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej” zdobyła nagrodę im. Williama Dolmana dla najlepszej książki podróżniczej. Nie wiem, jakie było uzasadnienie jury, ale podejrzewam, że w jego tekście mogła być mowa o niecodziennym przedsięwzięciu, o dokładnych studiach historycznych i opisie krajów mało znanych, a bardzo ciekawych. Te cechy zwróciły moją uwagę w trakcie czytania i pozwoliły doczytać tę niekrótką książkę do końca.

O Gujanie, Gujanie Francuskiej i Surinamie nie słyszy się wiele. Terytoria leżące gdzieś na skraju Ameryki Południowej nie należą do najlepiej zbadanych, chociaż mają bujną przeszłość. Kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk, rządziła nimi rdzenna ludność i europejscy kolonizatorzy, wybuchały tam wojny, bunty i krwawe powstania. Tereny zamieszkiwane przez wielonarodowościową mieszankę do dzisiaj stanowią ciekawy, choć mało popularny cel podróży. John Gimlette postanowił na taką wyprawę wyruszyć, opisując nie tylko swoje doświadczenia, a również historię wszystkich odwiedzanych przez siebie krajów. Przez wiele miesięcy jeździł autobusami, samochodami i rowerem, pływał dłubankami i promami, przemierzał dżunglę pieszo – nie przemieszczał się chyba tylko na grzbiecie słonia. Zobaczył stare kolonie karne w Gujanie Francuskiej, plantacje Surinamu, miejsca zamieszek, malownicze wyspy będące więzieniami i egzotyczne stolice. Poznał niesamowite opowieści o niewolnikach z Afryki i porwanych członkach miejscowych plemion, ale także o pewnym szalonym podróżniku, samotnie przemierzającym dzikie ostępy tropikalnego lasu. Gimlette wykonał ciężką, pracochłonną i godną podziwu pracę, zbierając materiały do swojej książki, a potem tworząc opowieść, którą chce się czytać.

Czytelnik dzięki lekturze „Dzikiego wybrzeża” zdobywa wiele informacji na temat mało znanych terenów, ale i przenosi się w wyobraźni do zupełnie innego świata, gdzie ludzie nadal boją się krwiożerczych rzecznych małp, oceniają się na podstawie procentowej ilości krwi białej i czarnej w krwiobiegu i każdego dnia walczą z puszczą o kawałek ziemi, na której mogą wyhodować rośliny uprawne. Dla przeciętnego Polaka jest to pewnie podróż niesamowita, ale tym ciekawsza – a że jedyny wysiłek, jaki trzeba w jej trakcie podjąć, polega na odwracaniu kolejnych stron, myślę, że sporo osób mogłoby się pokusić o taką wyprawę palcem po mapie. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz