wydana przez Wydawnictwo Czarna Owca |
Lektura "Fabrykantki aniołków" mnie nie zawiodła. Otrzymałam to, czego się spodziewałam: wartką akcję, dobrze skonstruowaną zagadkę i ulubionych bohaterów. Zakończenie jak zwykle okazało się zaskakujące, a wątek społeczny rozbudowany, a to najczęściej wystarcza mi do szczęścia- tym razem było podobnie.
W połowie dwudziestego wieku na Valo, małej wysepce niedaleko szwedzkiej Fjallbacki, w trakcie świątecznego obiadu znika bez śladu cała rodzina. Ktoś zawiadomia policję, która na miejscu znajduje jedynie małą dziewczynkę, Eddę, płaczącą w pustym pokoju. Śledztwo niczego nie wykazuje, a kilkadziesiąt lat później Edda, lecząca rany po stracie dziecka, wraca na wyspę ze swoim mężem, chcąc wyremontować stary budynek. Pewnego dnia ktoś podpala budynek, a następnie małżeństwo pada ofiarą strzelaniny. Policja łączy obie sprawy, a w trakcie śledztwa ujawniane zostają motywy polityczne. I tu niesamowity zbieg okoliczności- Camilla Lackberg napisała w "Fabrykantce aniołków" o zamachu na jednym z głównych placów Sztokholmu, co zbiegło się w czasie z zamachem na norweskiej wyspie Utoya. Dziwne, sama autorka pisze o tym w posłowiu. Najwyraźniej nastroje antyimigranckie są w krajach skandynawskich bardzo wyraźne i stanowią naturalny wybór dla pisarzy szukających aktualnych tematów do poruszenia w swoich książkach.
Powieść przeczytałam w kilka godzin, realizując swój plan na leniwą niedzielę. Muszę przyznać, że dzień spędzony "w towarzystwie" Patricka Hedstroma, Eriki, Martina i reszty funkcjonariuszy policji był bardzo przyjemny, a opisy Fjallbacki, w której byłam niespełna rok temu, jeszcze wzmogły błogostan. Mam nadzieję, że Camilla Lackberg szybko znudzi się korzystaniem z życia i zabierze się za pisanie kolejnych książek. Do tego czasu muszę sobie znaleźć jakiś skandynawski substytut jej pisarstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz