Wydana przez Wydawnictwo Czarne |
Tymczasem o rzezi w Rwandzie niewiele się mówi. Tragedia, która wydarzyła się przecież tak niedawno, została jakby zapomniana. Być może przyczyną jest to, że nie dotknęła nas ona bezpośrednio, a o walkach w różnych afrykańskich państwach słyszy się niemal codziennie. Liczba ofiar czystek etnicznych z 1994 roku jest nieporównywalnie mniejsza niż liczba pomordowanych Żydów, ale nadal olbrzymia. Dlatego myślę, że należy o niej pisać i trzeba o niej czytać- żeby nie zapomnieć.
Książka Hatzfelda poraża. Świadectwa ocalałych z rzezi Tutsi nie byłam w stanie przeczytać na raz, bo dawka cierpienia i niezrozumiałego okrucieństwa była zbyt duża. Fragmenty reportażu były jak gorzkie pigułki- okropne w smaku, ale wiedziałam, że muszę je połknąć, jedna po drugiej. I czytałam: o dziewczynie, która przez trzy dni patrzyła na agonię matki, której Hutu odcieli ramiona i nogi; o ludziach spedzających miesiąc w bagnie; o mężczyznach, którzy przeżyli tylko dzięki temu, że przez całe dnie biegali, uciekając oprawcom. Najgorsze jednak wydawało mi się nie okrucieństwo morderców, ale to, że torturowali i zabijali swoich sąsiadów, a nawet członków rodzin- tylko dlatego, że byli Tutsi. Tego nie da się zrozumieć i z tą świadomością muszą żyć ocaleni.
Najwieksze wrażenie zrobiła na mnie wypowiedź pewnej młodej kobiety, która przeżyła ludobójstwo. Doświadczyła ona ogromnego zła, a jednak patrzy na świat z niesamowitym jak na swoją sytuację optymizmem. Nie obwinia się za to, że ocalała, jest zadowolona z obecnego, spokojnego życia. I tylko na widok mężczyzn z maczetami wpada w histerię. Słowa tej kobiety pozostaną ze mną na długo. A przy najbliższej okazji kupię "Strategię antylop", bo uważam, że pomordowanym i ocalałym należy się chociaż pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz